Jakiś czas temu media obiegła informacja, że kilka brytyjskich restauracji przestaje serwować dania z awokado. Co jakiś czas portale lifestylowe wrzucają krótkie notki, że ulubiony zielony owoc to „krwawy diament Meksyku” i że jeśli dbamy o środowisko, to nie powinniśmy go jeść. Ale o co tak naprawdę chodzi? – podał serwis Smoglab.pl
Awokado jest bardzo zdrowe. Ma w sobie dobre tłuszcze, proteiny, witaminę A. Niektórzy twierdzą, że jego jedzenie przeciwdziała nowotworom, ale ma też dobry wpływ na jelita, skórę i obniża poziom cholesterolu. Jest także bardzo ważnym składnikiem diety roślinnej. W Polsce coraz łatwiej jest kupić dojrzałe owoce w rozsądnej cenie. Można z nich robić pasty, sosy, wrzucać do sałatki, koktajlu, deseru albo po prostu wyjadać łyżeczką - czytamy w informacji.
Wydaje się, że nie można mu zarzucić niczego – nie jest mięsem, nie jest przetworzone, nie jest trujące. Skąd w takim razie powtarzający się argument o nieekologiczności awokado?
Argumentów, niestety, jest kilka – stwierdził jednoznacznie portal Smoglab.pl.
Choć część owoców, które możemy znaleźć na polskich półkach sklepowych, pochodzi z Peru i Chile, to największym światowym eksporterem awokado jest Meksyk. Szacuje się, że do Stanów Zjednoczonych tylko w czasie meczu Super Bowl wyjeżdża aż 100 tys. ton awokado. Bardzo popularną przekąską wśród fanów futbolu amerykańskiego jest guacamole, czyli pasta z awokado, podawana jako dip – napisano w tekście.
Prawie 80 procent meksykańskich owoców trafia do USA, ale awokado kupują nie tylko Amerykanie. Owoc stał się niesamowicie popularny także w Chinach, które są ogromnym rynkiem. „Independent” podał z kolei, że w 2015 roku wyeksportowano do Japonii awokado o łącznej wartości 106 milionów dolarów (w 2003 było to 40 mln). Meksykańskie awokado trafiają też do Europy, gdzie od kilku lat trwa szał na zielone tosty, sałatki, koktajle i pasty. Wartości eksportu tego owocu do różnych zakątków świata podaje się już nie w milionach, ale w miliardach. Nietrudno zgadnąć, że im większy popyt, tym więcej Meksyk stara się wyprodukować. Obecnie mówi się, że bardziej opłacalne jest uprawianie awokado niż marihuany – stwierdził portal.
„Stolicą” awokado jest stan Michoacán – największy producent zielonych owoców na całym świecie. 8 na 10 eksportowanych awokado pochodzi właśnie stamtąd. Jednak pola uprawne nie są z gumy i już dawno przestały wystarczać. Pozostaje tylko jedno rozwiązanie – wylesianie. Często, niestety, nielegalne. – Nawet jeśli rolnicy nie wycinają lasu od razu, to sadzą awokado pod konarami sosny. Kiedy dojrzeje, sosna jest ścinana – mówił w rozmowie z „Associated Press” Mario Tapia Vargas, badacz z Narodowego Instytutu Badań Lasów, Rolnictwa i Rybołówstwa w Meksyku.
Uprawy awokado są odpowiedzialne za 30-40 proc. rocznej utraty terenów leśnych w Meksyku. Według meksykańskiego biura ds. ochrony środowiska rocznie 20 tysięcy hektarów lasów w Michoacán jest przekształcanych w sady. Według oficjalnych szacunków zajmują ponad 165 tys. ha – to mniej więcej tyle, ile zajmowałyby trzy Warszawy.
To wszystko powoduje nie tylko utratę bioróżnorodności Meksyku, zanikanie cennych lasów, ale także utratę miejsca zimowania dla monarchów – migrujących motyli, które najzimniejsze miesiące spędzają w Kalifornii i właśnie w Meksyku. Populacja tych motyli zmniejszyła się dziesięciokrotnie od lat 90. W 1996 wynosiła 21,6 ha, a w 2015 już tylko 1,92 ha – czytamy w informacji.
Można powiedzieć – przecież uprawa awokado to zamienianie jednego drzewa na drugie. Sosnę na drzewo awokado. Co w tym złego?
Las sosnowy czy jakikolwiek inny, naturalny, nie potrzebuje chemikaliów, żeby rosnąć. Do upraw używa się pestycydów. „Wysokie wykorzystanie środków chemicznych stosowanych w rolnictwie i duże ilości drewna potrzebne do pakowania i wysyłania awokado to czynniki, które mogą mieć negatywny wpływ na środowisko obszaru i dobrobyt jego mieszkańców” – napisał meksykański Greenpeace. Obecność chemikaliów w środowisku przyczynia się, w podobnym stopniu jak wylesianie, do zmniejszania się populacji motyli. Cierpią też inne zwierzęta i ludzie, których zasoby wodne się kurczą.
A kurczą się dlatego, że awokado potrzebuje dużo wody. Dwa razy więcej niż naturalny las. Do wyprodukowania pół kilograma, czyli około trzech dorodnych sztuk owocu, potrzeba aż 272 litrów wody. „Pobierana” jest z rzek i podglebia. Zwiększa się zatem ryzyko susz i pożarów - zauważył serwis.
Co więcej, w awokado interes zwęszyły kartele narkotykowe. Nakładają na farmerów „podatek” od hektara sadu oraz kilograma wyprodukowanych owoców. Rozbita w 2015 roku grupa Caballeros Templarios pobierała opłaty również od firm zajmujących się pakowaniem i transportem, a nawet od agencji wynajmujących robotników do pracy na plantacjach. Teraz w miejsce Templariuszy pojawiają się kolejne grupy, chcące wzbogacić się na krwawym diamencie Meksyku – napisano w serwisie.
Do Polski nie trafia zbyt wiele awokado z Meksyku. Na sklepowych półkach najczęściej znajdziemy owoce z Izraela, Hiszpanii, RPA i Peru. Nie znaczy to jednak, że kupujemy produkt, który nie zaszkodził środowisku. We wszystkich tych krajach owoc wysysa ogromną część zasobów wodnych, potrzebnych lokalnym społecznościom, rolnikom oraz zwierzętom – stwierdził dalej portal.
Dlaczego jednak w kontekście środowiska mówimy głównie o Meksyku? Odpowiedź jest prosta – ze względu na skalę. Podczas gdy rocznie w Meksyku przybywa wspomniane już 20 tys. ha sadów, w RPA jest to tysiąc. Meksykańskie uprawy zajmują ponad 150 tys. ha. Te w Izraelu – 8,5 tys.
Awokado można i należy jeść, z tym nikt nie będzie się kłócił. Jednak zanim je zjemy, zwróćmy uwagę, skąd pochodzi – zauważył w podsumowaniu serwis Smoglab.pl. (jmk)
Foto: Wyborcza.pl
Źródło: Smoglab.pl