Inflacja bazowa w marcu wyniosła 12,2 proc. wobec 12 proc. w lutym i 11,7 proc. w styczniu. Rentowność dziesięcioletnich obligacji jest o połowę niższa i jakoś nie chce spadać. Rynek nie ma pewności, w którym miejscu znajduje polityka pieniężna, tak lokalna jak i w innych krajach.
Amerykańskie dziesięciolatki krążą wokół 3,5 proc. (po spadku z 4 proc. na początku marca i osiągnieciu 4,3 proc. w październiku), a niemieckie są nadzwyczaj ruchliwe i skaczą z tygodnia na tydzień. Zakres tych wahań można wyznaczyć w przedziale 1,7-2,7 proc., choć faktycznie wydaje się jednak nieco węższy. Sęk w tym, że po osiągnięciu szczytów w październiku, ceny obligacji konsolidują się, naturalnie poniżej szczytów, ale też i chęci powrotu do poziomów np. sprzed roku, wydają się poważnie ograniczone. I to mimo rekordowych napływów do funduszy dłużnych, w tym przede wszystkim do amerykańskich funduszy pieniężnych.
Trudno więc powiedzieć, czy trwająca pół roku konsolidacja notowań (to słowo nie oddaje silnych wahań wewnątrz widocznych na wykresach zakresów) jest tylko przystankiem przed dalszymi wzrostami rentowności czy rzeczywiście szykuje się zmiana co najmniej średnioterminowego trendu. Stąd z tak dużą uwagą śledzone są dane o inflacji i wszelkie inne, które mogą skłaniać do snucia przewidywań na ten temat. Obraz nie jest jednoznaczny, bo choć inflacja konsumencka spada zgodnie z przewidywaniami (chodzi o kierunek, a nie o dokładne poziomy, modele ekonometryczne powstały w zupełnie innych warunkach i nie działają ze szwajcarską precyzją w obecnych, gdy inflacja jest o rząd wielkości wyższa), ale inflacja bazowa spadać nie chce. Ceny nośników energii są niższe niż przed rokiem, ale w usługach presja cenowa wciąż jest silna, tak jak silny jest też rynek pracy. I rynek finansowy musi wybrać jedną z tych dwóch narracji dla siebie. Albo uwierzy w spadek inflacji albo nie da wiary życzeniowemu myśleniu.
Wciąż jednak nie jest to środowisko sprzyjające inwestycjom w produkty oparte o stałą stopę procentową, zwłaszcza w przypadku inwestorów indywidualnych. Nie można od nich wymagać, by rozwiązali problem, nad którym głowią się największe banki centralne świata i podjęli „świadome” ryzyko. Bo ryzyko jest zawsze po stronie inwestora, nigdy analityka, nawet nie po stronie prezesa NBP. Od grubo ponad roku słychać zachęty do inwestowania w obligacje (domyślnie – skarbowe o stałym oprocentowaniu) i od ponad roku efekty tych inwestycji są marne. Wygrali tylko ci, którzy kupowali obligacje w okresach największej rynkowej paniki. Czyli grono szczęściarzy bardzo nieliczne, o których pewnie nie da się powiedzieć, że brak im doświadczenia.
Gdzie więc szukać bezpieczeństwa? Cóż, czy ktoś tego chce czy nie, bezpiecznie można tylko tracić siłę nabywczą oszczędności i w ten sposób sponsorować wydatki socjalne rządu. Inwestorzy mogą próbować mitygować skalę tych realnych strat przywiązując wartość swoich oszczędności do inflacji lub do stóp procentowych i rynkowych stawek WIBOR. I wygląda na to, że tak właśnie zaczynają rozumować. Po jesienno-zimowej flaucie, rynek pierwotny obligacji odżywa. Zapisy na obligacje Olivii trzeba było zredukować dwukrotnie, trwa oferta Kredyt Inkaso, w kolejce czekają kolejni emitenci. KNF zatwierdziła prospekt Cavatiny, PragmaGo uchwaliła nowy program publicznych emisji i zwiększyła jego wartość ze 150 do 500 mln zł, Develia nie odżegnuje się od przeprowadzenia kolejnej emisji publicznej.
KNF odebrała licencję DM Prosper Capital. Prosper zamierza się odwołać, ale póki co wpisuje się w nieciekawą tradycję. Wszystkie domy maklerskie, które specjalizowały się w tzw. małych emisjach publicznych, traciły licencję na oferowanie.
Foto: wGospodarce.pl