Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej potwierdziło Business Insider Polska, że reforma wprowadzająca ozusowanie wszystkich umów-zleceń ma wejść w życie już za osiem miesięcy. Według Łukasza Kozłowskiego, eksperta Federacji Przedsiębiorców Polskich, rynek potrzebuje dodatkowo minimum rok, by dostosować się do zmian. Inaczej będą one odczuwalne dla zleceniobiorców.
Szacuję, że na przestrzeni ostatnich 15 lat wartość obniżonych składek z tytułu umów-zleceń to 48 mld zł — mówił Łukasz Kozłowski w rozmowie z Business Insider Polska
Znaczna część tej kwoty to kapitał emerytalny, który nie został zapisany na kontach emerytalnych ubezpieczonych. — Tu chodzi więc o duże pieniądze — zaznaczył ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich
Podkreślił, że reforma jest konieczna, bo oczyściłaby rynek i uwolniłaby firmy od widma kontroli, której efektem może być naliczenie nawet milionów złotych zaległych składek
Ani pracodawcy, ani ZUS nie będą w stanie przygotować się do tak dużej reformy w tak krótkim czasie. Rząd powinien więc przekonać Komisję Europejską do przesunięcia terminu — stwierdził Kozłowski
Ozusowania umów-zleceń nie ma wśród kamieni milowych objętych rewizją KPO, a to oznacza, że reforma zostanie przeprowadzona. Odpowiednia ustawa ma obowiązywać od 1 stycznia 2025 r., czyli już za osiem miesięcy. Czy to realny termin do zrealizowania? – postawiono pytanie.
Na tak postawione pytanie udzielił odpowiedzi Łukasz Kozłowski, ekspert Federaci Przedsiębiorców Polskich.
— Ten termin trzeba urealnić. Ani pracodawcy, ani ZUS nie będą w stanie przygotować się do tak dużej reformy w tak krótkim czasie. Oczywiście należy pracować nad projektem ustawy, Sejm może go nawet uchwalić przed zakładanym terminem, ale zmiany nie powinny obowiązywać już od przyszłego roku. Niestety poprzedni rząd zwlekał z realizacją tego kamienia milowego i brak jego realizacji to nie jest wina obecnej ekipy, ale musi ona wywalczyć racjonalny termin.
To jest bardzo poważna zmiana prawna, a nie można zmieniać zasad gry w czasie jej trwania. Do tak dużej zmiany przede wszystkim musi się dostosować rynek. Obecnie, jeśli zatrudniony ma kilka umów-zleceń, to co do zasady składki odprowadza tylko do wysokości minimalnego wynagrodzenia, obecnie to 4 242 zł. To tzw. zbieg tytułów do ubezpieczenia. Nie obowiązuje on tylko wtedy, gdy umowę-zlecenie z pracodawcą podpisuje osoba, która jest zatrudniona u niego na etat. To rozwiązanie powoduje, że pracodawcy odprowadzają niższe składki do ZUS-u. Szacuję, że na przestrzeni ostatnich 15 lat wartość obniżonych składek z tego tytułu to 48 mld zł. Znaczna część tej kwoty to kapitał emerytalny, który nie został zapisany na kontach emerytalnych ubezpieczonych. Tu chodzi więc o duże pieniądze. Wszystkie koszty prowadzenia działalności są jednak kalkulowane w oparciu o obowiązujące przepisy i na tej podstawie są zawierane umowy, w tym długoterminowe. Gdyby nowe zasady zostały uchwalone w ostatnim kwartale tego roku, to dokładnie w czasie planowania budżetów na przyszły rok, które by ich nie obejmowały. Firmy muszą mieć minimum 12 miesięcy na przygotowanie się do tych zmian. Patrząc na kalendarz, nowe przepisy nie powinny zacząć obowiązywać wcześniej niż 1 stycznia 2026 r. – stwierdzono w wypowiedzi.
Jak czytamy dalej. — Kierunek zmian jest dobry, zarówno dla biznesu, państwa, jak i zatrudnionych, i od dawna oczekiwany. Sytuacja, z którą mamy dziś do czynienia, jest nieoptymalna.
Umowy-zlecenia w zbiegach tytułów są wykorzystywane do budowania przewagi konkurencyjnej przez niektóre podmioty, nad tymi które zatrudniają na podstawie umowy o pracę. Wystarczy mieć pierwszą umowę na płacy minimalnej, by potem nie odprowadzać składek od umów na znacznie wyższe kwoty. Firmy, które opierały swoją strategię o nieoskładkowane umowy-zlecenia, są tańsze np. na rynku zamówień publicznych. Właściwie tylko one mogą wygrywać przetargi. Cała reszta musi się do nich dostosować albo opuścić rynek. Oskładkowanie wszystkich umów doprowadzi do wyrównania warunków konkurencji. Co więcej, firmy nie będą musiały już obawiać się kontroli ze strony ZUS – wyjaśniono dalej.
Obecnie zatrudniony może oświadczyć, że jest objęty ubezpieczeniem społecznym i od danej umowy nie trzeba już odprowadzać składek. Po kilku latach przychodzi kontrola z ZUS, która stwierdza, że stan faktyczny był inny, a w konsekwencji składki za ten okres trzeba było odprowadzać. To jest poważny problem, od którego zleceniodawcy w zasadzie nie mogą uciec. Nie mają możliwości weryfikacji oświadczeń zleceniobiorców, a sytuacja w zakresie zbiegów tytułów jest bardzo płynna – jednego dnia może on występować, a w innym już nie. Reforma oczyściłaby rynek, wprowadziła dla wszystkich jednolite zasady, w pełni sprawiedliwy system i uwolniłaby firmy od widma kontroli, których efektem mogłoby być naliczenie w niektórych przypadkach nawet milionów złotych zaległych składek za kilka lat wstecz. Ceny usług i wartość kontraktów po prostu musiałby zacząć uwzględniać pełne koszty pracy, jakie wynikają z obowiązującego w Polsce prawa, zamiast przerzucać ewentualne ryzyka na wykonawcę – wskazano w treści.
Mamy w zasadzie jedyny system ubezpieczeń społecznych w Europie, w którym najwyższy dochód nie podlega automatycznie oskładkowaniu, system, który promuje zatrudnianie na umowach-zleceniach. W innych krajach jest tak, że płaci się składkę od każdej umowy lub przynajmniej od umowy zawartej na najwyższą kwotę. W Polsce osoba mająca dwie umowy-zlecenia: jedną na 4,5 tys. zł, a drugą na 20 tys. zł, może płacić składki tylko od tej pierwszej. Państwo pozwala zatem, że do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) nie wpływają składki od umowy na wyższą kwotę, a z drugiej strony co roku dopłaca ogromne pieniądze do FUS w formie dotacji z budżetu państwa. Skoro od wszystkich przychodów płacimy składkę zdrowotną, to dlaczego tej samej zasady nie zastosujemy do składek emerytalno-rentowych? - wyjaśniono
Trzecia grupa zainteresowanych to sami zleceniobiorcy. Oni nie będą zadowoleni, bo dostaną mniej na rękę – stwierdzono dalej.
Właśnie dlatego potrzebny jest minimum roczny vacatio legis, żeby rynek dostosował się do tych zmian, a w konsekwencji, żeby były one mało odczuwalne dla zleceniobiorców. Mamy rynek pracownika, a negocjacje płacowe dotyczą na ogół stawek netto wynagrodzenia. Kluczowe jest więc tylko, aby dostosować warunki kontraktowe do urealnionych kosztów pracy. Wtedy nie stracą na zmianach zleceniobiorcy, bo wyższą i odpowiadającą rzeczywistym kosztom pracy cenę zapłacą zamawiający, czyli np. instytucje publiczne rozpisujące przetargi, które przez lata były głównymi beneficjentami tej chorej sytuacji. Co więcej, zleceniobiorcy skorzystają również na tym, że będą posiadali prawo do znacznie wyższej emerytury, a np. w razie choroby lub wypadku – do znacznie wyższego zasiłku lub renty niż do tej pory.
Pokazano więc argumenty za szybkim ozusowaniem umów. Może więc nie warto przesuwać terminu, który i tak był już kilkukrotnie przesuwany – podkreślono.
To potrzebna reforma, ale to nie oznacza, że należy ją wprowadzać nieodpowiedzialnie i bez należytego przygotowania. Rząd powinien więc przekonać Komisję Europejską do przesunięcia terminu i ma ku temu mocne argumenty. Warto przypomnieć, że do 2016 r. była oskładkowana tylko pierwsza umowa, nawet jeśli wynagrodzenie z jej tytułu wynosiło np. 10 zł miesięcznie. W 2016 r. wprowadzono zasadę oskładkowania do poziomu płacy minimalnej. Ustawa wprowadzająca te zmiany została uchwalona jeszcze w 2014 r., a więc rząd na przygotowanie się dał przedsiębiorcom ponad rok! I to był strzał w dziesiątkę. W ostatnich latach widzieliśmy dużo gwałtownych zmian przepisów, ale to nigdy nie przynosi nic dobrego. Wystarczy przywołać przykład katastrofy legislacyjnej, jaką był Polski Ład. Firmy działają długofalowo, mają kilkuletnie strategie i należy stworzyć im możliwość przygotowania się do tak poważnych zmian w funkcjonowaniu systemu ubezpieczeń społecznych. Tylko metodyczne, konsekwentne i przemyślane działania są drogą do powodzenia reform, a nie pospolite ruszenie – stwierdzono w wypowiedzi.
Jak czytamy w treści — Szacowano, że po wprowadzeniu zmian wpływy zwiększą się o ok. 150 mln zł rocznie. Ostatecznie FUS zyskał ponad 600 mln zł.
W momencie, gdy oskładkowane będą wszystkie prawie umowy, bo nowe zasady mają nie obejmować umów o dzieło, to może warto obniżyć same składki. Dziś wszyscy narzekają na zbyt wysokie stawki - podkreślono.
System ubezpieczenia społecznego znajduje się pod coraz większą presją związaną z czynnikami demograficznymi. Jak wynika z prognoz ZUS, już w 2028 r. deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych będzie sięgał nominalnie ponad 136 mld zł – czyli tyle będziemy musieli co roku dokładać z budżetu państwa, by pokryć lukę między wpływami a wydatkami na emerytury, renty i inne świadczenia. W związku z tym uważam, że powinniśmy myśleć przede wszystkim nad tymi rozwiązaniami, które uchronią nas przed koniecznością podnoszenia składek lub podatków w przyszłości – czytamy w podsumowaniu. (jmk)
Foto: Super Biznes - Super Express //
Źródło: Businessinsider.com.pl