Rok lepszy niż okoliczności

Emil_Szweda.jpg

Choć może to zabrzmieć dziwnie, to najlepszym określeniem dla mijającego roku będzie stwierdzenie, że był to czas niewykorzystanych szans. Tanie obligacje skończyły się zbyt szybko, podobnie jak publiczne emisje na podstawie prospektów.


W IV kwartale mieliśmy tylko jedną publiczną emisję obligacji przeprowadzoną na podstawie prospektu emisyjnego i skierowaną do inwestorów indywidualnych. PKO Bank Hipoteczny pozyskał 50 mln zł z emisji sześciomiesięcznych papierów. A przecież okoliczności do plasowania emisji były wręcz wymarzone – oprocentowanie lokat nadal jest nieśmiesznie niskie, zaś pokrycie emisji publicznych zapisami najwyższe od 2016 r. – roku rozkwitu emisji publicznych (ich wartość sięgnęła wtedy 1,5 mld zł) i zgłoszonego popytu (3 mld zł). W 2020 r. łączna wartość publicznych emisji sięgnęła 450 mln zł, a popyt 831 mln zł – widać, że inwestorzy są głodni obligacji (także po rekordowej sprzedaży obligacji oszczędnościowych), a jedyne czego im zabrakło, to dobrych ofert. Bo choć wartość emisji wzrosła w porównaniu z 2019 r. (352 mln zł) i – jeśli wyłączyć ze statystyk emisje PKN Orlen warte 600 mln zł – był to też nieco lepszy rok niż 2018 r. (w sumie sprzedaż sięgnęła wówczas 910 mln zł), to trudno oprzeć się wrażeniu, że mógł to być czas znacznie, znacznie lepszy. Emitenci chętni do przeprowadzenia emisji się pojawili – prospekty składali i deweloperzy i PragmaGo i jedna ze spółek z grupy PCC. Ale żaden wniosek nie został przez Komisję zatwierdzony. Doszło do tego, że w II półroczu więcej emitentów wycofało swoje wnioski, niż uzyskało zatwierdzenie prospektu. Wąskim gardłem rynku pozostaje KNF i jej wymagania wobec publicznych emisji obligacji. Pytanie, czy parasol Komisji nie jest zbyt szczelny?


Problemów z wykorzystaniem apetytów inwestorów indywidualnych na procenty nie mają za to mniejsi emitenci. W 2020 r. przeprowadzono 26 tzw. małych emisji publicznych o łącznej wartości ponad 110 mln zł. Pod względem liczby i wartości emisji to rok absolutnie rekordowy, a szczególnie aktywne było pod tym względem drugie półrocze. Emitenci przekonali się już, że rynek jest chłonny, a afera GetBacku została zapomniana. Pozostały tylko regulacje – emisje do 2,5 mln EUR nie muszą być zatwierdzane przez KNF, a emisje do 1 mln EUR nie potrzebują nawet pośrednictwa firmy inwestycyjnej. Wysyp emisji (i sukcesy w ich oferowaniu) pokazują wciąż to samo – jeśli regulacje powstrzymują inwestorów w jednym miejscu, to kapitał znajdzie sposób by popłynąć na rynek w inny sposób. Zamiast emisji dużych, publicznych podmiotów inwestorzy indywidualni biorą udział w ofertach firm mniejszych i bardziej ryzykownych. I nie dostają za to odpowiednio wysokiego wynagrodzenia. Średnie oprocentowanie dużych emisji publicznych wyniosło w ub.r. 5,2 proc., a w małych emisjach publicznych było to 6,8 proc. Mniejsi emitenci ponoszą jednak często dwucyfrowy koszt pozyskania finansowania – obok odsetek płacą także prowizje za pozyskane środki, a ich wysokość potrafi przerosnąć oferowane oprocentowanie.


Na plus możemy zapisać fakt, że rynek długu nie zawalił się pod własnym ciężarem, choć właściwie powinien i to jeszcze przed pandemią. Mimo przyrostu długu i spadku przychodów podatkowych, rentowności obligacji spadły do rekordowo niskich poziomów, co jest oczywiście zasługą banków centralnych. Skupują one dług skarbowy ingerując w rynek na niespotykaną skalę. Stawką jest ich reputacja i dopóki nikt odpowiednio ważny nie krzyknie „król jest nagi” – sytuacja wygląda na opanowaną. W tym roku okrzyku nie było, ale rekordy bitcoina, metali, wzrost notowań miękkich surowców i indeksów giełdowych sugerują, że ewakuacja z rynku długu w stronę aktywów, których wartości nie trzeba przyjmować na wiarę, już się rozpoczęła.


Emil Szweda, Obligacje.pl

Publish the Menu module to "offcanvas" position. Here you can publish other modules as well.
Learn More.