Najbliższe miesiące mogą się okazać wyjątkowo ciekawym okresem dla kondycji franka. Szwajcarska waluta przez globalnych inwestorów często uznawana jest za “bezpieczną przystań” lokowania kapitału, jednak z rodzimej perspektywy — stanowi przyczynek do dyskusji o niesławnych kredytach sprzed 17 lat. Stąd też tak duże zainteresowanie ruchami banku z Berna, które dla forexowych graczy może wieszczyć atrakcyjną okazję inwestorską, jednak dla innych — mocne uderzenie w domowy budżet.
Nieco historii
Rozpatrując problem franka w przyszłości, należy przez chwilę spojrzeć na przeszłość waluty, która jak się okazuje — nie jest wyłącznie domeną Szwajcarii. Identycznym nominałem posługują się również mieszkańcy Liechtensteinu, a więc jednej z najbardziej stabilnych gospodarek kontynentu. Także ten fakt daje do myślenia, mówiąc o wyjątkowej randze franka w skali międzynarodowej, choć historycznie wagę waluty napędzały inne państwa regionu. Istotną cezurą był rok 1850, kiedy to frank szwajcarski odpowiadał wartości 1,5 franka francuskiego (nomen omen to niejako Paryż zadecydował o ujednoliceniu helweckiego rynku monetarnego). W 1865 roku z kolei doszło do kolejnej reformy, już za sprawą Łacińskiej Unii Monetarnej.
Rządy Francji, Belgii, Włoch i właśnie Szwajcarii zdecydowały o stałej stawce krajowych walut, które miałyby odpowiadać wartości 1:1. Tak więc urzędowo frank szwajcarski miał bliźniaczą wartość względem, chociażby franka belgijskiego, a taki stan rzeczy utrzymywał się zarówno chwilę po I wojnie, jak i po roku 1927, czyli oficjalnym zakończeniu działalności Łacińskiej Unii Monetarnej. Co więcej, silna pozycja Berna nie osłabła aż do 1936 roku, kiedy doszło do odczuwalnej dewaluacji, jednak niecałą dekadę później kraj dołączył do tzw. systemu z Bretton Woods, który niejako uzależnił rolę wartości od dolara i złota (od 1949: 1 USD = 4,375 CHF, 1 CHF = 0,203125 g złota). Wszystko to jednak — do czasu.
Czarny frank nad Wisłą
Względnie stabilna sytuacja franka przeżywała swoje wzloty i upadki, a z polskiej perspektywy najciekawszym okresem był początek lat 2000. Pomimo dostępności kredytu we frankach od roku 1996, prawdziwy wysyp wniosków datuje się na lata 2004-2008. W okolicach naszego wejścia do struktur Unii Europejskiej równolegle frank zaczął notować spadki, które w pierwszym okresie masowego kredytowania się Polaków osiągnął poziom 3 zł. Wtedy też według wyliczeń Komisji Nadzoru Finansowego, wartość tego typu zobowiązań osiągnęła pułap 6,1 mld zł. Cztery lat później z kolei frank notował wartość na poziomie 2 zł, a więc nie zdziwił 10-krotny skok względem 2004 roku w kategorii kredytów (56 mld zł). Co było dalej?
Słowem: ściana. Dokładnie między rokiem 2007 a 2016 kurs franka szwajcarskiego wzrósł z 2,16 zł do 4,12 zł, czyli o 90,5 proc. Po relatywnie długim okresie spadków doszło do umacniania się franka, który punkt zapalny osiągnął dokładnie 15 stycznia 2015 roku (tzw. czarny czwartek). Wtedy też Szwajcarski Bank Narodowy przesądził o porzuceniu polityki obrony minimalnego kursu wymiany euro na franka, co oznaczało luki cenowe, minusowy bilans w portfelach inwestorów oraz… wyższe kredyty polskich frankowiczów o niemal połowę (rano frank kosztował 3,53 zł; w drugiej połowie dnia — nawet 5,20 zł). Był to początek wieloletniej kampanii franka, który regularnie notował kolejne awanse. Są jednak powody, aby uważać właśnie rok 2021 za czas przełomowy (lub na przełom zakrawający).
Przyszłość franka na naszych oczach
Dobrą passę franka może przerwać właśnie rok 2021. Przyjęło się, że barierą psychologiczną są 4 zł. W drugiej połowie stycznia br. rynek usłyszał o stawce 4,20 zł (19 stycznia dokładnie 4,2017 zł). Luty z kolei był nieco bardziej wyrozumiały, ponieważ na wykresach pojawiły się stawki rzędu 4,1242 zł (stan na 23 lutego). To dobre wiadomości dla frankowiczów, którzy pamiętają końcówkę ubiegłego sezonu. Pułap powyżej 4 zł utrzymuje się od połowy lutego 2020 roku i nic nie wskazywało na tendencję spadkową. Doszła również kwestia kryzysu pandemicznego, co wyraźnie odbiło się szczególnie na osobach fizycznych. Jeśli chodzi o frankowiczów, ucierpieli najbardziej kredytobiorcy z roku 2008, kiedy to frank kosztował mniej niż 2 zł.
Część ekonomistów uważa, że frank będzie notował kolejne spadki w okresie wiosennym, gdy m.in. polska gospodarka może doczekać się lepszej koniunktury. Szansę widać również pod koniec roku, gdy według wyliczeń Komisji Europejskiej, krajowy rynek będzie krok przed innymi państwami członkowskimi. Pamiętajmy jednak, że Narodowy Bank Szwajcarski w pewnym momencie nie pozwoli sobie na dalsze osłabianie własnej waluty, a więc należy podejść do sprawy racjonalnie — istnieje szansa, że frank spadnie poniżej 4 zł, jednak okresowo, a dopiero kolejny rok jest w stanie przynieść większe niespodzianki.
Wniosek? Najbliższe miesiące mogą być ciekawym wstępem do kolejnego rozdziału historii o franku szwajcarskim, jednak nie należy nastawiać się na rewolucję — ewentualnie na jej wstęp, choć i to nie jest przesądzone. Warto uważnie obserwować sytuację helweckiej waluty i porównywać dane historyczne. Jeśli polska gospodarka faktycznie wypłynie na kryzysie pandemicznym, mamy szansę na wyraźnie umocnienie.
Bartosz Tomczyk, Przewodniczący Rady Nadzorczej
polskiego fintechu Provema