Wstępne szacunki pokazały to, czego wszyscy się spodziewaliśmy – głęboką recesję w krajach rozwiniętych w II kwartale. Problem w tym, że spadek PKB oznacza jednocześnie wzrost długu w relacji do PKB, a zatem zmniejsza też zdolność „świata” do obsługi zadłużenia.
Na koniec I kwartału globalny dług sięgnął 258 billionów dolarów, co wedle szacunków Institute of International Finance było równowartością 331 proc. globalnego PKB. Poziom długu do PKB tylko w I kwartale skoczył o 10 pkt proc. i był najwyższy w historii. Na tym jednak nie koniec. Jeśli sprawdzą się przewidywania Międzynarodowego Funduszu Walutowego, globalny PKB spadnie w tym roku o 4,9 proc., co nawet jeśli dług nominalnie nie wzrośnie, oznaczałoby, że światowe zadłużenie sięgnie 348 proc. globalnego PKB. A wiemy, że zadłużenie wzrośnie, programy pomocowe realizowane są przecież za pożyczane pieniądze. Innymi słowy, przekroczenie 350 proc. jest pewne (o ile prognozy recesji się spełnią, a na razie się spełniają).
Lecz i to nie kończy jeszcze sprawy. Według IIF to kraje rozwinięte są najbardziej zadłużone. Na koniec marca zadłużenie w tych krajach (rządowe, konsumentów, instytucji finansowych i korporacyjne) sięgało 392 proc. wytwarzanego w nich PKB. Z kolej wedle prognoz MFW PKB w krajach rozwiniętych spadnie o 8 proc. w tym roku, co wywinduje ich zadłużenie do 426 proc. PKB i to przy założeniu, że nie wzrośnie ono od końca marca do grudnia. Jednak już i na tym poziomie (a możemy założyć, że będzie wyraźnie wyższy), pojawia się problem z obsługą takiego zadłużenia. Przy średnim koszcie rzędu 3 proc., obsługa takiego zadłużenia pochłaniałaby prawie 13 proc. PKB. Przy 5 proc. – ponad 21 proc. Oczywiście, można pocieszać się tym, że rządy zaciągają obecnie długi po niższym, czasem nawet ujemnym koszcie, ale trzeba pamiętać, że choć to rządy zadłużają się najszybciej (tuż za nimi idą korporacje, zaś konsumenci i instytucje finansowe są znacznie bardziej wstrzemięźliwe), to ich zadłużenie reprezentuje ok. 27 proc. całości długu. A prawie cała reszta wierzycieli (za wyjątkiem banków hipotecznych) płaci odsetki wyższe niż skarb państwa.
W kontekście spadających notowań dolara warto przyjrzeć się zadłużeniu rządowemu USA, które z 64 proc. w 2010 r. doszło do 108 proc. PKB na koniec marca. Sam spadek PKB o 8 proc. prognozowany przez MFW (póki co, liczby za II kwartał są gorsze) podbije dług do 116 proc. i to bez jego przyrostu. A ponieważ wiemy, że zadłużenie USA rośnie, przekroczenie pułapu 120 proc. – dotychczasowego rekordu z końca II Wojny Światowej – wydaje się całkowicie realne.
Wszystko to jednak znaczy wciąż niewiele. Rentowność amerykańskich 10-latek spadła w piątek do 0,53 proc. i znalazła się na najniższym poziomie od 9 marca, czyli dnia odwrotu na rynkach finansowych po wcześniejszej fali wyprzedaży. Im większe jest zadłużenie USA, tym więcej inwestorzy kupują obligacji, co jest oczywiście logiczne, natomiast trudno dopatrzeć się logiki we wciąż rosnących cenach tego długu (spadku rentowności), która towarzyszy rynkom już od 40 lat. W 1981 r. zadłużenie rządowe USA spadło do 30 proc. PKB i od tego czasu stale rośnie, a rentowność obligacji uparcie spada.
Pewnego dnia globalne zadłużenie osiągnie poziom, przy którym jego obsługa przestanie być możliwa. Czy będzie to 350 proc. PKB, 400 proc. czy 450 proc., zależy tylko od możliwości banków centralnych, ale w dniu, w którym do przesilenia dojdzie, lepiej będzie nie posiadać zbyt dużo obligacji skarbowych wycenianych rynkowo (a więc nie dotyczy to naszych papierów oszczędnościowych) w portfelu.
Emil Szweda, Obligacje.pl