Inwestorzy, którzy kupili indeksowane inflacją obligacje oszczędnościowe w czerwcu ub.r. mogą zacierać ręce z zadowolenia. Wystrzał inflacji w kwietniu oznacza, że w nowym okresie odsetkowym zarobią ponad 5 proc.
Los lubi jednak ironizować. W czerwcu przed rokiem sprzedaż obligacji czteroletnich (czyli indeksowanych inflacją) wyniosła 408 mln zł, a 85 mln zł przypadło na dziesięciolatki. Dwa miesiące wcześniej (w kwietniu) sprzedaż czteroletnich obligacji sięgnęła 2,85 mld zł, a dziesięcioletnich 626 mln zł. Te papiery już weszły w nowe okresy odsetkowe z oprocentowaniem odpowiednio 3,65 proc. i 3,9 proc. W maju ub.r. resort finansów obniżył oprocentowanie obligacji oszczędnościowych i skutecznie zniechęcił nabywców do dalszych zmasowanych zakupów, ale – jak się okazuje – warto było stawiać na tego rodzaju papiery nawet mimo obniżonej marży ponad inflację. Jeśli szacunki GUS zostaną potwierdzone oficjalnym odczytem, wchodzące w czerwcu w nowe okresy odsetkowe antyinflacyjne obligacje otrzymają odpowiednio 5,05 proc. i 5,3 proc odsetek.
Nie jest to jednak tylko problem tych, którzy obligacji nie kupili, ale także rynku obligacji korporacyjnych, na którym wciąż dominuje wprawdzie oprocentowanie zmienne, ale oparte o stawki WIBOR, a nie o inflację. W dodatku warunki ostatnich (kwietniowych) emisji wskazują, że emitenci skutecznie dążą do obniżenia marż i – czasem – wydłużenia okresu spłaty. Ronson, Atal czy Develia obniżyły oprocentowanie względem emisji przeprowadzonych jesienią nawet o 45 pkt bazowych, a nie były to małe emisje (najmniejsza miała wartość 100 mln zł). Skoro inwestorzy instytucjonalni kupują papiery z nominalnym kuponem rzędu 2,4-4,2 proc., a po drodze naliczają opłaty za zarządzanie, jest jasne, że nie będą w stanie wypracować stopy zwrotu, jaką oferują w tej chwili obligacje skarbu państwa indeksowane inflacją. A nawet gdyby kupony były równie wysokie, resort finansów wygrywa jeszcze ratingiem. Przekonanie inwestora indywidualnego, że powinien wybrać 1-3 stopy zwrotu z funduszu biorąc na siebie wyższe ryzyko i zmienność wyników, zamiast 5 proc. od skarbu państwa, może być zadaniem trudnym.
A takie właśnie postawione zostanie przed dystrybutorami certyfikatów MS OK FIZ – zamkniętego funduszu skupionego na papierach korporacyjnych, które na koniec czerwca ub.r. zajmowały 95 proc. jego aktywów. Zastosowana strategia wydaje się atrakcyjna – bazowa opłata za zarządzanie jest relatywnie niska (1,25 proc.), premia pojawia się po przekroczeniu 250 pkt powyżej WIBOR 3M, co skłania zarządzającego do podejmowania ryzyka, ale nie nadmiernego. Wpadka oznaczałaby utratę premii, zatem „dziwne” obligacje nie powinny się pojawiać w jego portfelu. Ale w ostatnich 12 miesiącach fundusz zarobił 3,6 proc. minus opłata za wejście i wyjście (razem 2 proc.). Przy powtarzalności wyników fundusz pokona obligacje czteroletnie, jeśli inflacja spadnie poniżej 3 proc. (uwzględniając opłaty za wejście/wyjście), co wprawdzie jest prawdopodobne (lecz wyższych odczytów też nie można wykluczyć), pozostaje jednak kwestia ryzyka kredytowego.
Obawy o skutki rosnącej inflacji nie są tylko polską domeną. Po kilku tygodniach korekty rentowność niemieckich dziesięciolatek wspięła się na nowe szczyty (co oznacza przekroczenie minus 0,2 proc.) – tak wysoko nie widziano ich od ponad roku. Korektę mogą też kończyć amerykańskie papiery – wkrótce zapewne zobaczymy próbę podejścia pod szczyty z marca. Ich ewentualne przełamanie oznaczałoby, że duże pieniądze grają na wzrost inflacji. Dlaczego inwestorzy indywidualni w Polsce mieliby stosować inną strategię?
Emil Szweda, Obligacje.pl
Foto: Puls Biznesu