Odreagowanie rentowności skarbowych trwa już ponad trzy miesiące, i póki co, to długość korekty, a nie jej zasięg może rodzić pytania o kontynuację rajdu. Pytania o tyle istotne, że wyniki funduszy dłużnych przestają zachwycać, a więc być może także przyciągać kapitał.
Jeśli skupimy uwagę na rynku niemieckim, z łatwością dostrzeżemy, że rajd cen obligacji trwał dwa miesiące i skończył się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Odreagowanie trwa więc dłużej niż sam rajd, choć obecna rentowność obligacji dziesięcioletnich (2,4 proc.) wciąż daleka jest od szczytowych wartości (2,95-3,0 proc.). Bardzo podobnie sytuacja wygląda w USA, gdzie rentowność obligacji dziesięcioletnich odbiła od dołka 60 punktów bazowych, ale pokonała zaledwie połowę drogi do szczytu z końcówki października ub.r. W dodatku w tym tygodniu rentowność obligacji w USA wspięła się na nowy tegoroczny szczyt.
Takie zachowanie rynku powoduje, że inwestorom coraz trudniej jest ocenić, co jest korektą, a co częścią głównego trendu. Ostatecznie obecne rentowności obligacji wciąż plasują się wyżej niż przed rokiem, a przedstawiciele banków centralnych niby wyrażają gotowość do obniżania stóp, ale jednocześnie ostrzegają, że nie wydarzy się to zbyt prędko. Dobra kondycja rynku pracy wciąż grozi powrotem inflacji, na co zaczyna się nakładać efekt wzrostu cen surowców. Skoro na rynkach drożeje ropa, żywność i metale szlachetne oraz przemysłowe, a koszty pracy rosną, doprawdy trudno uwierzyć w to, że stopy procentowe mogą zostać obniżone w najbliższym czasie.
W tej sytuacji zachowanie rynków można uznać za przyjęcie postawy wyczekującej. Wcześniej czy później coś musi się wydarzyć. Albo zapomniana już dawno recesja zdusi rodzącą się inflację w zarodku albo nowa fala ożywienia gospodarczego przyniesie jej wzrost. A może pojawią się nowe okoliczności. Zagrożeń dla stabilności cen przecież nie brakuje. Susza i spadek zbiorów nie są już zjawiskami lokalnymi, ale odczuwanymi coraz mocniej na kilku kontynentach. Do tego wydatki zbrojenia zaczynają osiągać priorytet nad innymi. Nie są to pozytywne sygnały. Ale to epidemia strachu wyznacza rynkowe okazje, nie powszechna odwaga.
U nas sytuacja jest bardziej złożona. Szczyt rentowności został osiągnięty półtora roku temu i trend wygląda na klarowny. Trzymiesięczne korekty zdarzały się i wcześniej, teoretycznie więc nie ma się czym przejmować. A jednak trudno mówić o przyszłości rysującej się w różowych barwach. Zahamowanie spadku rentowności i otrzymujący się już długo ruch w przeciwnym kierunku zaznacza swój wpływ na osiągane przez fundusze dłużne stopy zwrotu. Dotąd korzystały one z efektu niskiej bazy (tragicznych wyników z 2022 r.) i wzrostu cen obligacji. Ale obecnie już tylko fundusze obligacji korporacyjnych wykazują jeszcze dwucyfrowe stopy zwrotu, lecz za kilka tygodni i im przyjdzie to z trudem. Należy liczyć się z tym, że napływy do funduszy dłużnych zmniejszą się, kiedy inwestorzy zobaczą, że oferowany im zysk sięga 5-6 proc., a obligacje oszczędnościowe płacą tyle „od ręki” zaś obligacje korporacyjne oferują jeszcze więcej. Te ostatnie są akurat w gazie, a jak pokazuje mierzony przez nas indeks defaultów, wiarygodność kredytowa emitentów obecnych na Catalyst bliska jest rekordowym wskazaniom (nie jest to jednak indeks, który mówiłby cokolwiek o przyszłości, o czym warto pamiętać).
Foto: wGospodarce // Pixabay