Rentowność naszych dziesięciolatek wzrosła do poziomu najwyższego od dwóch lat, a część zarządzających narzeka na fatalną komunikację i utratę wiarygodności RPP. Lecz obligacje tracą w całym regionie, gdzie władza Rady i prezesa NBP nie sięga.
Jednostki funduszy dłużnych tracą na wartości, ponieważ rozgrywa się scenariusz, który można było sobie wyobrazić znacznie wcześniej – od przynajmniej dwóch lat fundusze dłużne zawdzięczały dobre wyniki głównie wzrostowi cen (spadkowi rentowności) obligacji skarbowych, ale ten trend nie mógł trwać wiecznie. Kiedy rentowności ustabilizowały się na niskim poziomie, inwestorzy przestali zarabiać (bo zarobki były niskie i z trudem pokrywały, albo nie, koszty zarządzania) i zaczęli wycofywać środki. Obligacje trzeba było sprzedawać i rozpoczął się trend spadkowy z efektem kuli śniegowej. Decyzja RPP o niczym nie przesądziła, podgrzała tylko nastroje, ale i przed podwyżką stóp nie były one najlepsze. A wiarygodność RPP i jej poszczególnych członków nie mogła być już dużo niższa.
Zarządzający nie powinni więc usprawiedliwiać strat nieprzewidywalnością Rady, lecz albo zawczasu tłumaczyć inwestorom ryzyko inwestycji albo wziąć odpowiedzialność na siebie i przyznać – tak, kupowałem dziesięcioletnie obligacje na 1,2 proc. (jeszcze na początku roku), choć praktycznie nie było szans na nich zarobić. Trudno oczywiście generalizować i oceniać on block wszystkie fundusze. W segmencie tych poświęconym obligacjom korporacyjnym część skusiła się na obligacje BGK i PFR, a część nie. Stopy zwrotu mówią wszystko. Jak mawia Warren Buffet – odpływ pokazuje, kto pływał na golasa.
Rentowność czeskich dziesięciolatek jest najwyższa od ponad siedmiu lat, węgierskich od trzech lat, rumuńskich od półtora roku tak jak rosyjskich, przy czym te ostatnie mają za sobą niezły tydzień. Rentowności reagują synchronicznie, ale na co, skoro papiery niemieckie i amerykańskie wykonały akurat w tym tygodniu zwrot, wcześniej osiągając poziomy najwyższe zaledwie od maja? Wspólnym mianownikiem jest fakt, że w regionie banki centralne już przystąpiły do działania, a ECB i Fed wciąż zwlekają z decyzjami (jest to interesujące o tyle, że zazwyczaj to Fed wyprzedzał inne banki centralne). Można także oczekiwać, że inwestorzy na rynkach wschodzących dyskontują z wyprzedzeniem zaostrzenie polityki monetarnej w USA, bo kiedy już do niego dojdzie, na wycofanie się będzie za późno. Wreszcie – są to także rynki znacznie płytsze (polski akurat jest najgłębszy) i jeśli pojawiają się tak emocjonujące momenty, przy drzwiach wyjściowych robi się tłoczno.
Choć po ostatniej wyprzedaży możemy spodziewać się korekty i oddechu (nawet jeśli Fed czy EBC „zaskoczą” rynek, ich decyzje będą już zdyskontowane przynajmniej w naszym regionie), sytuacja nie wróci prędko do „normy”. Przypomnijcie sobie wszystkie komunikaty spółek, które nie miały co zrobić z nadpłynnością i żeby nie tracić na braku bankowych odsetek inwestowały płynność w obligacje lub fundusze dłużne. Dyrektorzy finansowi też muszą połknąć tę żabę, uderzyć w pierś i po dobrym roku dla firmy, mogą obejść się bez rocznej premii. Nikt nie jest nieomylny.
Wygranymi są obligacje korporacyjne. Kilka serii już weszło w nowe okresy odsetkowe z podwyższonym WIBORem i inwestorzy mogą liczyć na wzrost kuponów. Fundusze obligacji korporacyjnych dzięki podwyżce stóp zarobią średnio o 0,2 pkt proc. więcej niż do tej pory i zarządzający portfelami skarbowymi mogą im tylko zazdrościć.