Podatek bankowy nie zapłaci się sam: instytucje finansowe zrzucają go na swoich klientów. Opłaty za zbyt wysokie depozyty pobierane są już w przypadku klientów biznesowych, zaczyna mówić się także o wprowadzeniu jej dla użytkowników indywidualnych – podał serwis Radiozet.pl.
Pieniądze zdobyć jest trudno, a stracić bardzo łatwo. Szczególnie w kraju objętym kryzysem, który próbuje łatać zdemolowane finanse coraz większą liczbą podatków. W 2021 przekonać można się było o tym płacąc rachunek za energię elektryczną (na którym pojawiła się opłata mocowa), czy kupując napój gazowany objęty opłatą cukrową – czytamy w informacji.
O swoje dopomina się także podatek handlowy, przez który ceny produktów w sklepach najprawdopodobniej wzrosną, a w kolejce do wdrożenia czeka już podatek od smartfonów. To nie koniec fiskalnych „atrakcji”, jakie 2021 rok może przynieść Polakom: wprowadzony jeszcze w 2016 roku podatek bankowy może przekreślić opłacalność powierzania pieniędzy bankom – czytamy dalej.
Narodowy Bank Polski w celu stymulowania pokiereszowanej mocno przez koronawirusa gospodarki utrzymuje stopy procentowe na niemal zerowym poziomie, a nieoficjalnie mówi się nawet, że rozważane jest zejście do wartości ujemnych. Oznaczałoby to ciężkie czasy dla banków i jeszcze cięższe dla ich klientów – prognozuje serwis.
Instytucje finansowe coraz częściej zapowiadają możliwość wprowadzenia dodatkowych opłat lub wręcz ujemnego oprocentowania lokat. Wszystko to w poszukiwaniu jak najwyższej rentowności, której przeszkadza między innymi obowiązujący od 2016 roku podatek bankowy.
Wynosi on 0,44 procent liczony od aktywów, włączając w to obowiązkowe rezerwy lokowane w Narodowym Banku Polskim. Ich wielkość zależy od wysokości środków w gestii danego banku, które nie zostały zainwestowane w obligacje skarbowe ani nie posłużyły do udzielenia kredytu – wyjaśnia serwis Radiozet.pl (jmk)
Foto: Rzeczpospolita
Źródło: Radiozet.pl