Polska południowo-zachodnia wciąż walczy o ochronę budynków i infrastruktury przed zalaniem, choć jednocześnie zaczęto już wielkie sprzątanie, tam, gdzie woda ustąpiła. Odbudowa zniszczonych miast i terenów — włączając rządowe programy wsparcia dla powodzian — to będą duże pieniądze, których uwzględnienie w budżecie może się wiązać z koniecznością jego nowelizacji. Możliwe też, że inwestycje w odbudowę Dolnego Śląska i w rozbudowę infrastruktury przeciwpowodziowej opóźnią te w innych obszarach – podał serwis Forbes.pl
W tym momencie nikt jeszcze nie liczy strat, padają za to zapewnienia, że rząd nie tylko dostarczy doraźną pomoc powodzianom, ale także weźmie odpowiedzialność za odbudowę infrastruktury czy porządkowanie miast i wsi. Premier Donald Tusk nie wykluczył, że z tego powodu rząd będzie musiał przemyśleć założenia budżetowe, ponieważ aktualnie w budżecie zarezerwowano jedynie środki na bezpośrednią pomoc dla poszkodowanych. Dla analityków to wyraźny sygnał, że istnieje duże prawdopodobieństwo nowelizacji budżetu – czytamy w treści informacji.
Poza tym, po ocenie strat wywołanych powodzią Polska będzie mogła zawnioskować o pomoc z Unii Europejskiej. Według premiera rząd może wprowadzić narzędzia do kontroli cen na terenach powodziowych.
— Na wiarygodną ocenę skutków powodzi w tym kosztów odbudowy, powinniśmy poczekać aż minie bezpośrednie zagrożenie i temat ocenią rzeczoznawcy — wyjaśniał Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton. — Skala i warunki pomocy publicznej dla ofiar powodzi nie są do końca określone, a to z kolei wpłynie na szacunki kosztów dla budżetu państwa, podobnie jak szczegóły odnośnie tego, jaką kwotą zostaniemy wspomożeni ze środków unijnych. Dzisiejsze szacunki kosztów powodzi są mocno zgrubne i mogą zmieniać się niemal z dnia na dzień. Rozsądniej jest po prostu trochę poczekać z tymi wyliczeniami — dodał.
Według ministra finansów obecnie na zwalczanie skutków powodzi przeznaczono 2 mld zł i trwają prace, by tę kwotę zwiększyć. Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz poinformowała, że na odbudowę po powodzi przekierowane będzie 1,5 mld zł z funduszy unijnych. Ile ostatecznie pójdzie na ten cel? Z podsumowaniami musimy poczekać, jak pokazują minione lata straty z pewnością będą liczone w miliardach — powódź w 1997 roku według oficjalnych szacunków pochłonęła około 12 mld zł, co stanowiło 2,3 proc. ówczesnego PKB. Z kolei powódź w 2010 roku spowodowała straty rzędu 12,5 mld zł, co odpowiadało 0,9 proc. PKB w tamtym roku – wskazano w informacji.
— Jesteśmy wciąż przed kluczowym momentem podczas tej powodzi od strony szacowania strat, gdyż najwyższa fala właśnie nadchodzi do Wrocławia [w momencie publikacji już przechodzi przez miasto — red.] — podkreślił Leszek Kąsek, starszy ekonomista ING Banku Śląskiego.
— Do tej pory kataklizm dotknął średnie i mniejsze miasta i wsie, wszędzie oznacza to olbrzymie dramaty ludzkie. Ale największe ryzyko ekonomiczne i przełożenie na skalę makro wiązałoby się ze szkodami w największych miastach, tam, gdzie jest największa kumulacja aktywów — dodał.
Mimo wszystko ekonomista ma nadzieję, że w tym roku skala zniszczeń będzie znacznie mniejsza niż w 1997 roku, także ze względu na inwestycje przeciwdziałające skutkom powodzi w ostatnich 25 latach.
Nie ukrywa jednak, że mobilizacja finansowania świadczeń na powodzian i odbudowy infrastruktury jest trudna w ramach tegorocznego czy przyszłorocznego budżetu państwa. Ryzyko nowelizacji budżetu na ten rok istnieje właściwie od momentu jego uchwalenia, gdyż założono nierealistycznie wysokie wpływy z VAT. A na przyszły rok już mamy przewidziany rekordowy deficyt i potrzeby pożyczkowe – stwierdzono.
— Kwoty deklarowane przez rząd na walkę ze skutkami powodzi mogą się okazać niewystarczające i mogą skłonić rząd do przedefiniowania priorytetów i przesunięć w strukturze wydatków publicznych na ten i przyszły rok w ramach wcześniejszych limitów — zauważył Leszek Kąsek.
— Wydaje się, że przestrzeń fiskalna na wyższy deficyt i dług została już wykorzystana. Warto zbadać możliwości przesunięcia środków w KPO na inwestycje przeciwpowodziowe np. kosztem projektów, które mogą być wdrożone w oparciu o finansowanie komercyjne — dodał Kąsek.
Marcin Luziński, ekonomista banku Santander również podkreślił, że bez znajomości rozmiarów zniszczeń związanych z powodzią trudno szacować wpływ tej katastrofy na polską gospodarkę i finanse - napisano.
— Myślę, że wielkości strat za poprzednie powodzie mogą służyć jako pewien drogowskaz, aczkolwiek mam nadzieję, że koszt trwającej powodzi będzie jednak mniejszy — mówi ekonomista. — Zakładam jednak, że kilkanaście miliardów złotych to będzie minimum. Dla porównania: obecnie 1 proc. PKB to około 35 mld zł. Podobno w samym tylko Stroniu Śląskim straty wstępnie ocenia się na 1 mld zł. — dodał.
Przypomniano, że podczas powodzi z lat 1997 i 2010 około 20 proc. strat zostało pokryte z budżetu państwa. Analitycy zakładają, że tym razem udział budżetu będzie wyższy, bo przez ostatnie lata wzrosła skala rozdawnictwa socjalnego, co można też nazwać wzrostem wrażliwości na problemy społeczne – zaznaczono w artykule.
Trzeba jednak mieć na uwadze — na co zwrócił uwagę Marcin Luziński — że tegoroczna sytuacja budżetowa jest słabsza od oczekiwań. Według prognoz z projektu ustawy budżetowej na 2025 rok dochody budżetowe w tym roku będą o 50 mld zł niższe niż założono. Powódź oznacza, że te dochody będą jeszcze mniejsze. I to tak naprawdę jest główny powód spekulacji. Albo jak kto woli nawet sugestii ze strony rządu, że możliwa jest nowelizacja budżetu – czytamy dalej.
— Zwykle nowelizacja nie jest zbyt pozytywna dla wizerunku rządu, bo oznacza, że rząd pomylił się w planowaniu i musi przyznać się do słabszej sytuacji finansów publicznych — wyjaśnia ekonomista banku Santander. — Dlatego raczej w ubiegłych latach rządzący starali się jej unikać, na przykład poprzez kreatywne przesuwanie dochodów i wydatków między latami budżetowymi. Natomiast powódź oznacza, że rząd ma świetną wymówkę do nowelizacji — dodał.
Nikt nie zaprzeczy przecież — jak słusznie zauważył analityk — że pojawia się nagła potrzeba wyasygnowania dodatkowych środków ze względu na nieoczekiwaną sytuację, wystarczy zaktualizować budżet i nie martwić się niedoborem dochodów. Jego zdaniem rośnie szansa, że w tym roku deficyt finansów publicznych przekroczy 6 proc. PKB - podano.
— Jeśli zaś chodzi o skutki ekonomiczne, to po pierwsze mamy do czynienia z zakłóceniami w działalności gospodarczej: na zalanych terenach nie działa część zakładów, sklepów i firm, a mieszkańcy raczej poświęcają swój czas usuwaniu skutków powodzi i ratowaniu swojego dorobku niż pracy zawodowej — wyliczał Marcin Luziński.
— Media donoszą też o mocnych wzrostach cen produktów żywnościowych w sklepach na zalanych terenach. Natomiast powiaty najmocniej dotknięte tą katastrofą naturalną są w znacznej mierze skoncentrowane na usługach turystycznych, nie ma tam intensywnej działalności rolniczej i przemysłowej. W związku z tym zakładam, że ten ujemny wpływ na PKB wynikający z zaburzeń działalności może być niewielki. Ale to się może zmienić, gdyby doszło do zalania dużych ośrodków miejskich, jak np. Opole lub Wrocław — dodał.
Ostrożnie do kwestii szacowania strat podchodzi też Sebastian Roy, ekspert departamentu analiz makroekonomicznych banku Pekao SA. Zaznaczył jednak, że z bardzo dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że tzw. spłaszczenie fali powodziowej na Odrze, osiągnięte dzięki wykorzystaniu m.in. zbiornika Racibórz i polderu Buków, uratuje przed zalaniem największe nadodrzańskie metropolie, tj. Wrocław i Opole - podano.
— Z tego powodu spodziewam się, że skala zniszczeń będzie ograniczona w stosunku do 1997 roku. Oczywiście w ujęciu lokalnym straty mogą być znaczne, ale nie należy oczekiwać, że skutki powodzi pogorszą ogólnopolskie agregaty makroekonomiczne, czyli że np. obniżą tempo wzrostu gospodarczego albo odkształcą ścieżkę bezrobocia — wskazał ekspert.
Spodziewał się za to, że w obszarach najbardziej dotkniętych przez powódź prawdopodobnie zobaczymy podwyższoną dynamikę sprzedaży detalicznej, napędzaną przez gromadzących zapasy mieszkańców, a następnie przez zwiększone zakupy związane z odbudową zniszczonych nieruchomości. Na rynku pracy możemy z kolei zaobserwować przejściowy wzrost liczby bezrobotnych (związany z przestojami w zniszczonych przez powódź zakładach produkcyjnych); ale w miarę przyspieszania procesu odbudowy w kolejnych miesiącach i kwartałach będziemy mieli do czynienia ze zwiększonym popytem na pracowników w branży budowlanej – niedobór rąk do pracy może okazać się szczególnie dotkliwy w 2025 roku, kiedy odbudowa po powodzi nałoży się na zwiększone inwestycje w infrastrukturę i transformację energetyczną – napisano dalej.
— W dłuższym okresie należy oczekiwać zwiększonych wydatków inwestycyjnych związanych z odbudową poszkodowanych regionów. Prawdopodobnie dodatkowe fundusze zostaną przeznaczone również na rozbudowę infrastruktury hydrologicznej — mówił Sebastian Roy.
— Wydatki na te cele najpewniej nie będą finansowane długiem, bo trudno przypuszczać, że rząd zdecyduje się na dalsze zwiększanie potrzeb pożyczkowych netto przy obecnych planach opiewających na ponad 360 mld zł. w 2025 roku — dodał.
Według jego prognoz nastąpi tzw. efekt wypychania — inwestycje w odbudowę Dolnego Śląska i rozbudowę infrastruktury hydrologicznej odbędą się kosztem opóźnienia niektórych innych planowanych inwestycji. Nie zmienia to jednak jego prognozy dotyczącej całkowitego odbicia inwestycyjnego w przyszłym roku, które szacuje na 8,6 proc. Rok do roku realnie – czytamy w treści ibnformacji.
— Obecnie nadal trudno oszacować skalę bezpośredniej pomocy publicznej skierowanej do powodzian. W komunikatach MF czytamy, że w budżecie zabezpieczono 2 mld zł na ten cel. Zważywszy jednak, że ta kwota to zaledwie 0,06 proc. PKB i 0,23 proc. wydatków budżetowych zaplanowanych na 2024 rok, można bezpiecznie założyć, że koszty pomocy bezpośredniej będą wyraźnie niższe od nakładów inwestycyjnych, które trzeba będzie przeznaczyć na odbudowę zalanych obszarów — wyjaśniał ekspert banku Pekao SA.
— Uwzględnienie środków z UE nie powinno tu wiele zmienić – całkowity roczny budżet unijnej Rezerwy na rzecz Solidarności i Pomocy Nadzwyczajnej to 1,5 mld euro. Dodatkowo MFiPR poinformowało, że kolejne 1,5 mld zł zostanie przekierowanych do powodzian z innych funduszy UE — wskazał, dodając.
W odróżnieniu od swoich kolegów Sebastian Roy uważa, że nowelizacja budżetu państwa na 2024 rok najprawdopodobniej nie będzie konieczna. Jak podkreśla — obecnie budżet znajduje się na ścieżce stabilnie zmierzającej do zaplanowanego na 184 mld zł deficytu. Na optymizm pozwalają też miesięczne dane o wykonaniu podatku VAT – w miesiącach letnich MF zanotował wzrost o 21 proc. Rok do roku wpływów z tytułu podatku od towarów i usług.
— Jeśli nie dojdzie do szerokiego finansowania odbudowy zniszczonych regionów przy pomocy emisji długu, a nie spodziewam się takiego scenariusza, to budżet na 2024 rok będzie wykonany bez konieczności nowelizacji — przekonywał ekspert.
Pozytywna informacja jest taka, że — jak podkreślił Leszek Kąsek — z reguły uszczerbek na aktywach/majątku z powodu powodzi wiąże się z koniecznością odbudowy, zakupu zniszczonych dóbr / towarów i dostępnością finansowania publicznego czy zewnętrznego. Więc paradoksalnie w okresie do roku po powodzi z reguły dochodzi do przyśpieszenia inwestycji i wzrostu PKB – wskazano dalej.
Na ten sam fakt uwagę zwracił też Marcin Luziński, który dodał, że skala pozytywnego wpływu na PKB będzie zależna od łącznych strat i będzie rozłożona na kilka kwartałów.
— Należy pamiętać, że statystyka PKB jest skonstruowana w ten sposób, że nie odejmuje się od niej dóbr zniszczonych w wyniku kataklizmu, ale już dodaje się te kupione po to, by tamte zastąpić — wyjaśnił ekonomista.
— Potrzebna będzie odbudowa po powodzi, czyli wyższe wydatki na budownictwo, tj. drogi, mosty, tory, zapory, domy, sklepy. A zatem wyższe będą wydatki inwestycyjne. Nie zdziwiłbym się także, gdyby rząd chciał przeznaczyć większe środki na obronę przeciwpowodziową w przyszłości, a więc na nowe inwestycje — dodał.
Do tego — wylicza ekspert — należy uwzględnić zakupy zniszczonych dóbr trwałego użytku jak samochody, meble, sprzęt AGD. One przełożą się zwiększenie sprzedaży detalicznej i konsumpcji. Zakłada też wyższą presję na wzrost cen na terenach powodziowych - napisano.
— Przejściowo spadnie liczba sklepów, część towarów została zniszczona, utrudniony będzie transport, a popyt będzie odbijał — mówił Marcin Luziński.
— Natomiast myślę, że wzrosty cen, o których media donoszą obecnie, mogą nie trafić do CPI, chyba że inspektorzy spisowi GUS intensywnie pracują na zalanych terenach — dodał podsumowując. (jmk)
Foto: Money.pl // WP.pl, money.pl
Źródło: Forbes.pl