Skala zaburzeń i niepewności w gospodarce jest największa od lat. Przede wszystkim inflacja przyśpieszyła do tempa niewidzianego od dekad, rosną więc stopy procentowe. Kombinacja tych dwóch czynników uderza w kieszenie konsumentów. Rządzący starają się łagodzić skutki tych zjawisk, najczęściej zwiększając wydatki państwa, co nie tylko prowadzi do podbicia deficytu, ale także pozytywnie wpływa na siłę nabywczą gospodarstw domowych, co z kolei zmniejsza skuteczność podwyżek stóp procentowych w walce z inflacją.
Najpierw wybuch pandemii w 2020 r., skutkujący silnym wyhamowaniem globalnej gospodarki, na co władze odpowiedziały luzowaniem polityki fiskalnej i pieniężnej. Następnie początek 2022 r. przyniósł agresję Rosji na Ukrainę, skutkującą wzrostem cen surowców energetycznych i licznymi zaburzeniami w światowej gospodarce. To w dużym skrócie dwa kluczowe i mające największy wpływ na wzrost inflacji zjawiska. W krajach naszego regionu wskaźnik cen konsumpcyjnych rośnie rok do roku po 18 proc. i odpowiedź władz jest zwykle podobna: luzowanie fiskalne (budżetowe) mające złagodzić skutki wzrostu inflacji i stóp procentowych. W Polsce skala tego zjawiska jest na tyle duża, że w dużym stopniu ogranicza skuteczność zacieśniania polityki pieniężnej – wskazał serwis Businessinsider.com.pl.
— Według szacunków w 2022 r. poluzowanie fiskalne w Polsce w ujęciu skorygowanym o cykl koniunkturalny to około 3-3,5 proc. PKB. W przypadku 2023 r. możliwa jest dalsza ekspansja o około 1,5 pkt proc. PKB — mówił Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Zaznaczył, że to szacunki biorące pod uwagę korektę deficytu rejestrowanego, który nie do końca jest najlepszą miarą, bo czasami wprawdzie spada, ale głównie dzięki lepszej koniunkturze przekładającej się na wyższe dochody budżetowe, co skrywa nowe, wyższe wydatki. Korekta deficyt o cykl koniunkturalny jest o tyle potrzebna, że część poluzowania fiskalnego państwo "odbierze sobie" w wyższych podatkach. Oba zjawiska się znoszą, więc musimy uchwycić efekt netto.
— Nie prognozujemy aż tak niskiego deficytu instytucji rządowych i samorządowych, jak mówi rząd w okolicach 4,5 proc. w 2023 r., ale wyżej, na poziomie 6-7 proc. Stąd dodatkowe 1-2 pkt proc. PKB dodatkowego poluzowania fiskalnego, którego spodziewamy się w 2023 r. — mówił Rafał Benecki. Zdaniem niektórych ekonomistów deficyt całego sektora instytucji rządowych i samorządowych (czyli według definicji unijnej, uwzględnia zobowiązania Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju) sięgnie w 2023 r. przeszło 200 mld zł, co dałoby wskaźnik deficytu do PKB właśnie rzędu 7 proc.
Jak zdefiniować luzowanie fiskalne i jakie działania w nim można ująć? Ekonomiści ING Banku Śląskiego założyli, że w 2022 r. to przede wszystkim: tarcza antyinflacyjna (około 39 mld zł), indeksację emerytur i 14. emeryturę (odpowiednio 10,5 mld zł i 11,4 mld zł), cięcie PIT w ramach Polskiego Ładu (całość tej reformy to koszt około 27 mld zł), wydatki na przyjęcie uchodźców z Ukrainy, koszt ochrony przed wzrostem cen energii (dodatek węglowy dla konsumentów to około 11,5 mld zł plus 9 mld zł dla ogrzewających się m.in. pelletem, olejem opałowym czy LPG, dodatek nawozowy, dodatek dla przedsiębiorstw energochłonnych), podwyżki w budżetówce (ponad 5 mld zł), waloryzację świadczeń socjalnych. Jak wyliczono wcześniej na łamach Business Insider Polska, wydatki osłonowe z pewnością sięgną w tym roku co najmniej 60 mld zł brutto.
Do tego należałoby doliczyć wakacje kredytowe, które wprawdzie finansowane są przez banki (kosztować będą sektor około 14 mld zł) i nie stanowią kosztu dla rządu (pomijając niewielki ubytek podatku CIT, bo banki zanotują mniejsze zyski). Cały program spowoduje jednak, że przez dwa lata w kieszeniach Polaków zostanie około 14 mld zł (czyli wynosi około 0,5 proc. PKB), co stanowi zauważalny impuls fiskalny i zwiększa siłę nabywczą konsumentów – czytamy w informacji.
Ekonomiści od kilku miesięcy biją na alarm, twierdząc, że państwo zbyt hojnie dystrybuuje pieniądze do obywateli. Dodatkowo często trafiają one do zbyt szerokiego grona, nie są celowane ani ograniczane dodatkowymi kryteriami. Tak jak w przypadku dodatku węglowego czy wakacji kredytowych (nie wspominając o programie "Rodzina 500 plus" kosztującym 40 mld zł rocznie, ale to jest stały wydatek i nie rośnie od paru lat).
— Skala luzowania fiskalnego w Polsce jest duża. Jeśli chcielibyśmy sprowadzić ją do wspólnego mianownika, tzn. wziąć pod uwagę luzowanie fiskalne i zacieśnienie polityki pieniężnej oraz ich wpływ na PKB, to w 2022 r. policy mix praktycznie się nie zacieśniło. Poluzowanie budżetowe kompensuje większość zacieśnienia pieniężnego — oszacował Rafał Benecki.
Paradoks polega na tym, że trud i koszty dezinflacji ponoszą teraz głównie złotowi kredytobiorcy mieszkaniowi, których jest w Polsce około 3,5 miliona. To oni przede wszystkim odczuwają skutki skokowego wzrostu stóp procentowych, bo ich raty mogły w rok zwiększyć się o 60-120 proc. (w zależności od wielkości kredytu pozostającego do spłaty i momentu zaciągnięcia). Ich trud nie idzie na marne, ale byłby skuteczniejszy, gdyby luzowanie budżetowe w Polsce było mniejsze: być może polityka pieniężna nie musiałaby być tak mocno zaostrzana i stopy mogłyby szybciej być obniżane – napisano dalej.
Stanisław Kluza, były minister finansów i przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, został w radiu RMF FM zapytany o to, co dzisiaj odpowiada za wysoką inflację w Polsce: polityka banku centralnego, rządu czy zjawiska w globalnej gospodarce? – Zdecydowanie większą część obecnej inflacji wykreowaliśmy sobie sami. Duża jej część wynika z negatywnego sprzężenia zwrotnego między polityką fiskalną i pieniężną. W pierwszym etapie były bardzo złe sygnały z polityki pieniężnej, obecnie więcej do inflacji dokłada się polityka fiskalna – odpowiedział Kluza, obecnie wykładowca Szkoły Głównej Handlowej.
Dodał, że sporo nowych wydatków państwa jest inflacjogennych i że musi prowadzić politykę społeczną, ale odpowiednio skrojoną: programy powinny być celowane i nie należy prowadzić "rozdawnictwa". W tym kontekście pod znakiem zapytania jego zdaniem są m.in. 14. i 15. emerytura czy dodatki węglowe.
Członkowie Rady Polityki Pieniężnej, głównie ci powołani przez Senat (gdzie większość ma opozycja), wielokrotnie podkreślali, że spore luzowanie fiskalne osłabia oddziaływanie polityki pieniężnej na realną gospodarkę, czyli maleje skuteczność podwyżek stóp procentowych. Nawet sam Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, mówił, że wakacje kredytowe powinny mieć węższy zakres.
W rozmowie z Business Insiderem — odnosząc się do luzowania fiskalnego — stwierdził, że rząd działa pragmatycznie (co jego zdaniem jest zrozumiałe) i widzi, że w niektórych obszarach polityka nie może być zbyt restrykcyjna ze względów społecznych
Od kilku tygodni prezes NBP Adam Glapiński i większość członków RPP wskazują, że spowolnienie globalnej gospodarki w połączeniu ze stabilizacją cen surowców i dotychczasowymi podwyżkami stóp oraz same efekty statystyczne spowodują, że inflacja w naszym kraju musi spaść.
— W Polsce, jak i całej Europie, problemem jest też kryzys energetyczny, który zachęca do ekspansji fiskalnej, niekoniecznie uzasadnionej. Ta z kolei hamuje konieczną destrukcję dochodów realnych, co utrudnia spowalnianie inflacji. Na tym polu dostrzegam ryzyko, że spowolnienie wzrostu gospodarczego może nie być na tyle znaczące, aby stłumić rozpędzoną inflację. Należy też pamiętać, że im wyższa inflacja, tym trudniej z powrotem zakotwiczyć jej oczekiwaną wartość na pożądanym poziomie. Koszt całego procesu jest także coraz wyższy. Obecnie istnieje niemałe ryzyko, że inflacja staje się autoregresyjna, tzn. rośnie sama z siebie, co w połączeniu z procesami indeksacyjnymi może implikować trudności w jej zwalczaniu — mówił niedawno Arkadiusz Balcerowski, ekonomista mBanku, w rozmowie z Business Insiderem.
Spore poluzowanie polityki fiskalnej przekłada się na prognozy ekonomistów dotyczące inflacji. Wprawdzie NBP w najnowszej projekcji wskaże prawdopodobnie, że inflacja CPI obniży się pod koniec 2024 r. w okolice celu inflacyjnego, ale eksperci i rynek są mniej optymistyczni. Problemem jest także inflacja bazowa, czyli wskaźnik nieuwzględniający bezpośrednio cen energii, paliw i żywności, na które wpływ mają głównie czynniki globalne – stwierdzono w artykule.
— Wprawdzie zakładamy, że główny wskaźnik CPI w 2023 r. może obniżać się z 20 proc. rok do roku na około 10 proc. pod koniec roku, ale inflacja bazowa pozostanie powyżej 10 proc. nie tylko przez cały 2023 r., ale będzie w okolicy 10 proc. także w 2024 r. Inflacja bazowa to ważny wskaźnik pokazujący sporą siłę wewnętrznego popytu, widać w niej jak silne są efekty drugiej rundy. Nasze modele i badania pokazują, że firmy bardzo dużą część wzrostu swoich kosztów są w stanie przerzucać na klienta detalicznego i uważają, że to najskuteczniejsza metoda walki z szokiem energetycznym — mówił Rafał Benecki.
— Dlatego zakładamy, że w 2024 r. trzeba będzie na nowo zacieśnić politykę: przez budżet albo przez podwyżki stóp. Bez tego trudno będzie sprowadzić inflację do celu NBP. Nie widzimy wskaźnika CPI w celu do końca 2024 r. Bardziej prawdopodobne jest zacieśnienie budżetowe, bo w tym zakresie jest większa przestrzeń, zacieśnienie pieniężne jest już całkiem spore, co widać po załamaniu sprzedaży hipotek — podkreślił główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
W przyszłym roku pojawić mają się nowe wydatki, przede wszystkim będzie to tzw. tarcza solidarnościowa dotycząca "mrożenia" cen energii elektrycznej głównie gospodarstw domowych (30 mld zł, w tym 5-6 mld zł wsparcia dla firm). Prawdopodobnie będą też rozwiązania służące stabilizacji cen gazu i ciepła, a biorąc pod uwagę przyszłoroczne wybory — co zwiększa skłonność polityków do obietnic zachęcających wyborców — mogą zostać wprowadzone nowe świadczenia socjalne lub zwiększenie tych istniejących.
Przyjęty już przez rząd projekt zakłada, że emerytury mają wzrosnąć o prawie 14 proc. i waloryzacja tych świadczeń oraz rent może kosztować w 2023 r. blisko 40 mld zł. Wiadomo już, że od 1 stycznia 2023 r. miesięczna płaca minimalna wzrośnie do 3490 zł brutto, a od 1 lipca — do 3600 zł brutto z obecnych 3010 zł. To oznacza, że w pierwszym półroczu urośnie o 15,9 proc., a w drugim o 19,6 proc. wobec poziomu z 2022 r. To może oznaczać, że do pracowników trafi dodatkowe 27 mld zł (kosztem firm). Do dyspozycji klienci będą mieć też cztery miesiące wakacji kredytowych, czyli kolejne około 7 mld zł zostanie w ich kieszeniach.
Warto też wspomnieć o wydatkach na armię, choć pieniądze te nie trafiają do konsumentów i pewnie w niewielkim stopniu zostaną wydane w Polsce, ale stanowią istotne obciążenie budżetu i zwiększają potrzeby pożyczkowe państwa. W 2023 r. rząd przeznaczy na obronę narodową 97 mld zł, czyli o 39 mld zł więcej niż w tym roku, a kolejne maksymalnie 40 mld zł może trafić do Funduszu Modernizacji Sił Zbrojnych (to o 20 mld zł więcej niż bieżącym) – napisano w posumowaniu. (jmk)
Foto: Magazyn Kontakt
Źródło: Businessinsider.com.pl