Jerome Powell, szef Fed, uważa, że wyceny akcji choć wysokie, są przynajmniej częściowo usprawiedliwione niskimi kosztami zadłużenia. Fed nadal będzie skupował obligacje trzymając ich rentowność pod butem. Czy na pewno?
Fed posiada obligacje skarbowe warte 7,2 bln dolarów. Z 27 bln wyemitowanych. Kontroluje więc prawie 26 proc. obligacyjnego długu. Inwestorzy zagraniczni posiadają natomiast papiery warte 7,1 bln USD – Fed ma ich więcej niż zagraniczni wierzyciele po raz pierwszy od prawie pięciu dekad. Pozostała część należy do tych, którzy muszą je kupować – banków, ubezpieczycieli, funduszy emerytalnych i inwestycyjnych. Czy powody są polityczne (największymi zagranicznymi wierzycielami USA są Japonia i Chiny), czy inne – amerykańskie obligacje, których rentowność jest trzymana przez bank centralny w sposób sztuczny – przestają przyciągać zagranicznych inwestorów. W ciągu zaledwie dekady udział inwestorów zagranicznych spadł z 60 proc. do 25 proc. Siłą rzeczy, wycena długu przestaje być rynkowa, bo Fed nie jest rynkowym graczem, inwestującym swój kapitał lub kapitał otrzymany od klientów. Fed kreuje pieniądze w dowolnej ilości. Aktualnie przeznacza do 120 mld dolarów miesięcznie na skup obligacji, a skala tych interwencji zależna jest tylko od decyzji rady gubernatorów Fed.
Jeśli jednak przypuszczenia Powella o wycenie akcji adekwatnej do niskich stóp procentowych weźmiemy za właściwie wytłumaczenie niegasnącej hossy na Wall Street (a nie jest pierwszym, który przedstawia podobną teorię), a jednocześnie wiemy o tym, że obligacje utrzymują rentowność w sposób sztuczny, nierynkowy, wówczas i wyceny na Wall Street odbiegają mocno od rzeczywistych wartości. Mimo wszystko konstrukcja, w której Wall Street opiera się o Fed jest stabilna i może utrzymać się jeszcze bardzo długo nim zaufanie do Fed zostanie nadszarpnięte. Może to sprawić chyba tylko wybuch inflacji, a na razie na nic takiego się nie zanosi. Mimo wszystko warto obserwować zmagania rentowności 30-letnich z poziomem 1,75 proc., którego przełamanie byłoby sygnałem zmiany nastawienia inwestorów do dalszej polityki Fed. Próba jego pokonania dwa tygodnie temu nie powiodła się, ale w minionym tygodniu rentowność próbowała wrócić powyżej 1,7 proc. – coraz krótsze odstępy czasu między kolejnymi podejściami rentowności i coraz płytsze korekty (tj. okresy spadku rentowności) mogą sugerować, że miliardy dziennie na skup papierów z rynku, przestają wystarczać. Wciąż jednak to tylko obawy i przypuszczenia – realnej zmiany na rynku nie widać.
Końcówka roku zastała rodzimy rynek obligacji korporacyjnych w dobrej kondycji. Kiedy przed rokiem rynek się ożywił, przyczyną miało być tylko jego odblokowanie po nowelizacji ustawy o obligacjach. Teraz jednak możemy mówić o napływie kapitału. Największe emisje zamknęły się w pierwszych dniach grudnia, do ostatnich dni przed świętami trwają małe emisje publiczne, z emisją w tym roku zdążył też MCI Management, który prawie 22 mln zł pozyskał na 4,5 proc., choć w połowie roku płacił 8 proc. Być może ta emisja jest najlepszą ilustracją tego, co działo się na rynku obligacji w 2020 r. Od euforii zakupów, po paniczną wyprzedaż, ostrożne podbieranie przecenionych papierów, ożywienie rynku pierwotnego po wakacjach, aż po plasowane w biegu kolejne emisje obligacji w końcówce roku. Niestety, oferta dla inwestorów indywidualnych pozostała skromna.
Emil Szweda, Obligacje.pl