Prezes URE zatwierdził rekordowo wysokie stawki za ogrzewanie, wynoszą od kilkudziesięciu do kilkuset procent. Niestety, to dopiero początek podwyżek. Wzrost opłat za ciepło odczują teraz mieszkańcy spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych, bo objawią się w podwyżkach czynszów. Jakby tego było mało, zimą może zabraknąć gazu i węgla. W dodatku wiele przedsiębiorstw jest pod kreską i może nie mieć pieniędzy na zakup opału. Pozostaje nam liczyć tylko na to, że tegoroczna zima będzie lekka.
Podwyżki cen ciepła systemowego wyniosą co najmniej kilkadziesiąt procent –podał Urząd Regulacji Energetyki. URE wydał zgodę na tak duże podwyżki cen za energię cieplną.
Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka URE w rozmowie z serwisem Money.pl nie ukrywała, że prezes Urzędu musiał podjąć taką decyzję, bo wiele z przedsiębiorstw znalazło się na progu rentowności z powodu wzrostu cen energii. W efekcie, gdyby nowe taryfy nie uwzględniły rosnących kosztów cen i energii mogłoby dojść do tego, że wiele spółek ciepłowniczych straciłoby płynność, i nie mogłyby dostarczać ciepła – czytamy w informacji.
Rekordowy wzrost stawek za ciepło przełoży się jednak nieuchronnie na podwyżki czynszów za mieszkania. Dotknie to blisko 15 mln osób, taka liczba korzysta z tzw. ciepła systemowego dostarczanego przez przedsiębiorstwa cieplne.
Ceny ogrzewania i energii są również głównymi składnikami czynszu. Na razie trudno jest jednak oszacować, o ile dokładnie wzrosną czynsze. Sytuacja każdej spółdzielni, czy wspólnoty jest inna, skala wzrostu opłat zależy w dużej mierze m.in. od tego, czy przedsiębiorstwo cieplne korzysta z węgla, czy też gazu.
Szacuje się jednak, że w zależności od źródła ciepła, wysokość czynszu może wzrosnąć od stu do nawet kilkuset zł. – oszacował serwis.
W dodatku to nie są pierwsze podwyżki cen czynszów z powodu wzrostu cen ciepła. Już w ubiegłym roku spółdzielnie i wspólnoty pisały petycje w tej sprawie do URE, alarmując urząd, że kolejnych podwyżek mieszkańcy nie udźwigną.
Jednak nie tylko wysokie rachunki za ogrzewanie są problemem. Rozmówcy serwisu przyznają, że zimą może zabraknąć zarówno gazu, jak i węgla.
- Rząd informuje, że mamy zapełnione w ponad 90 proc. magazyny, które mogą pomieścić około 3 mld sześciennych gazu. Mówienie więc, że nie musimy się o nic martwić, jest sporym nadużyciem. W praktyce to oznacza pokrycie zapotrzebowania Polski na miesiąc z kawałkiem, w dodatku w przypadku zimy może to starczyć na krócej – mówił serwisowi Marek Kossakowski, były prezes PGNiG.
Nasze roczne zapotrzebowanie wynosi około 20 mld sześciennych gazu. Mamy więc poważny problem i nie ma co do tego żadnych wątpliwości – ocenił.
Wydawało się jednak, że w przypadku węgla nie ma takich obaw, bo przecież "Polska na węglu stoi". Niestety, w przypadku tego surowca sytuacja również nie wygląda najlepiej.
– Już nie wiadomo co jest gorsze, czy to, że ceny węgla i gazu rosną czy że może ich zabraknąć – przekazali rozmówcy Money.pl
Łukasz Horbacz, prezes zarządu Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla uważa, że od momentu, gdy jego organizacja napisała w kwietniu w tej sprawie list do premiera, nic się nie zmieniło. Przypomnijmy, że według szacunków IGSPW Polsce może zabraknąć ok. 11 mln ton węgla. Ekspert zwraca uwagę także na inny problem.
W tej chwili wiele przedsiębiorstw ciepłowniczych nie kupuje węgla, bo nie ma na to środków. Tymczasem czas ucieka. Nie wiadomo, kiedy uda się nadrobić ten dystans. Z jednej więc strony przedsiębiorstwa ciepłownicze węgla nie kupują, bo nie mają pieniędzy, z drugiej strony klienci indywidualni również go nie kupują. Ze strony minister Anny Moskwy również poszedł komunikat, aby węgla nie kupować – bo za chwilę ma być dużo tańszy. Tymczasem wciąż nie wiadomo, kiedy ustawa o dopłatach za węgiel będzie uchwalona i jaki będzie jej kształt. Hurtownicy nie robią więc zapasów, a importerzy nie ściągają statków z węglem – mówił.
Ekspert zwraca także uwagę na tzw. wąskie gardła. W tej chwili cała Europa kupuje węgiel. Takie kraje jak Kolumbia czy RPA, które mają duże zasoby węgla, są więc oblegane przez traderów z całego świata.
- Pierwszym wąskim gardłem jest problem samego zakupu węgla, kolejnym pojawienie się tzw. okna w porcie, gdzie zaczyna być tłoczno. Dochodzą do tego problemy związane z transportem węgla i logistyką, czyli wywiezieniem surowca z portu i przewiezieniem do kraju – dodał Łukasz Horbacz.
- Niestety trzeba się liczyć z niedoborem węgla. Zużycie węgla w Polsce, pokrywające zarówno potrzeby przemysłu, jak i odbiorców indywidualnych, to 58 mln ton. Polskie kopalnie są w stanie wydobyć 42 mln ton. W ubiegłym roku importowaliśmy z Rosji około 10 mln ton węgla. Teraz te ilości trzeba będzie uzupełnić. – mówił Paweł Kupczak, prezes zarządu MPEC Nowy Sącz.
Dodał, że węgiel, który wcześniej importowaliśmy z Rosji, jechał do nas koleją do wschodniej granicy Polski, a teraz będzie płynąć statkiem. Następnie trzeba go będzie rozwieźć. Pytanie tylko czym? Jakim źródłem transportu?
- Możliwości przeładunkowe polskich portów i nasze możliwości transportowe są ograniczone – mówił prezes Kupczak.
Osobnym problemem, na który zwrócili uwagę eksperci, jest trudna sytuacja finansowa przedsiębiorstw ciepłowniczych. Z danych URE wynika, że już w 2020 roku były one na minusie, a w 2021 roku nie było lepiej. Koszty wytworzenia ciepła systemowego nie pokrywają dziś przychodów. Dochodzi do tego brak pieniędzy na inwestycje, bo gdy rentowność przedsiębiorstw jest niska, nie ma więc z czego ich finansować.
- Specyfika naszej działalności polega na tym, że funkcjonujemy na warunkach regulowanych - nasze ceny są zatwierdzane przez URE - w oparciu o realne koszty. Działamy na bardzo niskich marżach, rentowność naszej branży jest więc niska. W związku z tym bardzo łatwo zachwiać płynnością finansową przedsiębiorstw ciepłowniczych, zwłaszcza w sytuacji tak dużego wzrostu kosztów. Dla przykładu węgiel podrożał ponad pięciokrotnie - mówił Konrad Krzysztof Nowak, prezes zarządu MPEC Olsztyn.
Dodał, że teraz spółki będą musiały przeznaczyć wszystkie środki za zakup gazu lub węgla. - My jesteśmy dużym przedsiębiorstwem i mamy dobry tzw. standing kredytowy - w związku z czym nam się udało pozyskać środki na zakup węgla, ale wiele firm nie będzie miało takiej możliwości - skomentował.
Jego zdaniem banki nie chcą kredytować przedsiębiorstw, które mają słabą sytuację finansową. Poza tym coraz mniej banków zgadza się na finansowanie zakupu węgla, a odmowę tłumaczy tym, że zabrania im tego ich korporacyjna strategia.
Prezesi przedsiębiorstw ciepłowniczych zwracają także uwagę na fakt, że do trudnej sytuacji branży ciepłowniczej przyczynił się wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Jeżeli nawet przedsiębiorstwa posiadały jakieś środki, musiały je przeznaczać na zakup uprawnień, w efekcie teraz nie mają pieniędzy.
- Istnieje realne ryzyko, że niektóre spółki ciepłownicze, które nie będą w stanie przenieść kosztów zakupu węgla czy gazu na cenę ciepła, będą zmuszone do rozpoczęcia procedury upadłości – mówił Money.pl prezes jednej ze spółek ciepłowniczych.
- Przedsiębiorstwa ciepłownicze to w przeważającej większości spółki komunalne, będące własnością samorządów. Ich działalność wypełnia więc zadania gminy, która ma obowiązek zapewnienia mieszkańcom, aby mieli ciepło w domach. Jeśli spółka ciepłownicza nie będzie mogła wywiązać się z tego zadania, wówczas samorząd musi podjąć działania interwencyjne, np. dokapitalizować taką spółkę. Nie jest to jednak oczywiste, bo wszyscy wiedzą, w jakiej sytuacji finansowej znajdują się obecnie samorządy – mówił prezes ciepłowniczej spółki.
Jak informuje serwis, na zadane rządowi pytania, dotyczące rozwiązań systemowych w tym temacie, nie udzielono odpowiedzi.
Foto: Money.pl
Źródło: Money.pl