Rośnie prawdopodobieństwo rozszerzenia skali obostrzeń. Nie tylko dlatego, że zwiększa się liczba nowych zakażeń, lecz także z powodu rozważań wprowadzenia pełnego lockdownu za granicą.
Fala koronawirusa płynie już bez żadnych zahamowań. Chorych na COVID-19 przybywa z dnia na dzień. By zatrzymać tak szybki przyrost nowych zakażeń, rząd wprowadził częściowy lockdown. Na razie na dwa tygodnie zamknięte są lokale gastronomiczne (możliwa jest tylko sprzedaż na wynos i na dowóz), salony masażu, wellnes&SPA, solaria, sanatoria, siłownie i ogólnodostępne baseny.
Jednak i pozostałe branże boją się, że i na nie przyjdzie pora zamknięcia. W grupie tej są między innymi salony fryzjerskie. Choć obecnie działają w pełnym reżimie sanitarnym: narzędzia są odkażane, pracownicy cały czas mają maseczki, tego samego wymaga się od klientów, wprowadzono umawianie wizyt tylko na telefon, by w poczekalniach nie gromadzili się klienci, to i tak istnieje ryzyko, że dojdzie do czasowego ich zamknięcia. A i tak wraz ze wzrostem zakażeń, klientów tam ubywa. Ludzie po prostu boją się zakażenia i przekładają wizyty na odległe terminy lub w ogóle z nich rezygnują.
Obawy o ewentualny lockdown są jak najbardziej zasadne. Jeszcze niedawno rząd zapewniał, że w drugiej fali pandemii nie będzie zamykania gospodarki. A tymczasem po tym, gdy epidemiolodzy zauważyli, że to restauracje są głównym źródłem transmisji wirusa, zapadła decyzja o zamknięciu ich. Więc nie można wykluczyć, że niebawem, jeśli fali pandemii nie uda się wyhamować, trzeba będzie zamknąć kolejne branże.
M.S.
Źródło: https://biznes.gazetaprawna.pl