Zmuszony do wyprzedaży rodowych sreber Silicon Valley Bank nie na żarty wystraszył inwestorów (pamięć o Lehman Bros. wciąż jest żywa), którzy rzucili się do zakupów obligacji skarbowych. Jest sporo ironii w tym, że właśnie niskie wyceny tych papierów doprowadziły SVB do kłopotów.
Każdy bank ma dwa odrębne portfele obligacji skarbowych. Jednym są papiery kupowane dla zysków lub z konieczności ulokowania gdzieś nadmiernej płynności, ale bank nie ma obowiązku ani nawet zamiaru trzymać tych obligacji do dnia wykupu. I najogólniej rzecz ujmując – te papiery są wyceniane w księgach według cen rynkowych, podobnie jak to się dzieje np. w funduszach inwestycyjnych.
Banki kupują jednak także obligacje z zamiarem zatrzymania ich dnia wykupu – zmian wartości rynkowej tych obligacji nie muszą raportować w rachunku wyników. Zazwyczaj lokują w ten sposób kapitały własne. Banki chcą (a nawet muszą) lokować swoje własne pieniądze tak bezpiecznie, jak to tylko możliwe. Jeśli jednak zdarzy się, że obligacje, w których bank ulokował własne środki mocno zmienią wartość, bank dokonuje korekt wartości, ale od razu przez zmiany w kapitale własnym, nie zaś przez rachunek wyników. W latach 2021-22 r. mechanizm ten dość gruntownie przećwiczyły polskie banki.
SVB poszedł jednak o krok dalej i dla ratowania własnej płynności zmuszony został do sprzedaży obligacji, których w ogóle nie planował sprzedawać. A więc tych, których wyceny nie musiał też pokazywać w rachunku wyników, o ile nie dokonywał nimi transakcji. Teraz jednak, został zmuszony do sprzedaży obligacji po oczywiście obniżonej wycenie (obligacje rządu USA osiągają rentowności najwyższe od 2011 r., a więc ich wyceny muszą być niższe), co z kolei zmusiło bank do zaksięgowania strat, tym razem już w rachunku wyników. SVB należy przy tym do dwudziestu największych banków w USA, obsługuje głównie firmy technologiczne z Doliny Krzemowej. Nietrudno sobie wyobrazić, że informacje o kłopotach banku szybko poruszyły inwestorów na całym świecie. Jest sporo ironii w tym, że wystraszeni wizją katastrofy, jakiej początek dał 15,5 roku temu upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers, inwestorzy kupowali właśnie obligacje amerykańskiego rządu szukając w nich ochrony (rentowności pospadały po 30 pkt). Wszak to właśnie wcześniejsza wyprzedaż tych samych obligacji doprowadziła do uszczuplenia kapitału SVB z stopniu na tyle bolesnym, że bank zapowiedział konieczność jego uzupełnienia emisją akcji (i to właśnie ten zamiar dał początek całemu dominu).
Biorąc pod uwagę skalę przeceny obligacji skarbowych z ostatniego roku można się tylko dziwić, że dopiero teraz sytuacja ta okazała się dość poważna, by dotrzeć do powszechnej świadomości inwestorów. Sporo mówi się wprawdzie o nadmiernym zadłużeniu rządów, o rosnących kosztach obsługi odsetek, ale w potoku ostrzegawczych danych i sygnałów jakoś umknął fakt, że kłopoty dłużnika są tak naprawdę problemami wierzycieli.
Jeśli zapadnie decyzja o ratowaniu SVB na koszt podatnika (akcje toną, trudno będzie więc przyciągnąć inwestorów finansowych do nowej emisji), ironia będzie podwójna – bank byłby ratowany środkami z budżetu, którego nadmierne zadłużenie doprowadziło SVB do kłopotów. Naturalnie finansowanie dla takiej transakcji mogłoby pochodzić z kolejnej emisji obligacji…
Czy to właściwy moment na kasandryczne przepowiednie? Pewnie nie. Obligacje mocno zyskują, co zresztą przepowiadaliśmy przed tygodniem. Wiara w siłę sprawczą władzy istnieje i to pewnie wystarczy, żeby kłopoty jednego banku nie stały się kłopotami wszystkich.
Foto: Portal i.pl