Rentowność niemieckich dziesięciolatek między wtorkiem i czwartkiem spadła o prawie 30 pkt bazowych po tym jak Fed i EBC podjęły dokładnie takie decyzje, jakich się po nich spodziewano. Ale w piątek po południu ceny obligacji ponownie spadały, bo dane z rynku pracy w USA zaskoczyły nawet marzycieli.
Do piątkowego popołudnia nastroje inwestorów, którzy od kilku miesięcy przewidywali, że spadająca inflacja w końcu skłoni banki centralne do zdjęcia nogi z hamulca, mogły być co najmniej dobre. Fed podniósł stopy o 25 pkt bazowych, a przewodniczący Jerome Powell nie przekonywał już, że rynek drastycznie myli się w ocenie skali przyszłych podwyżek. EBC podniósł stopy o 50 pkt i zapowiedział kolejną podwyżkę w marcu o takiej samej skali, ale inwestorzy byli na to przygotowani. Znacznie ważniejszy okazał się niuans – brak kategorycznych stwierdzeń o kontynuacji podwyżek w przyszłości. Mówiąc krótko – rynek dostał milczące potwierdzenie, że banki centralne uznały, że są już bliskie realizacji celu i kolejna runda walki z inflacją nie będzie być może potrzebna.
Nie wszyscy inwestorzy byli najwyraźniej przekonani, że wszystko potoczy się zgodnie z oczekiwaniami „długiej” części rynku. Na dzień przed decyzją Fed zarządzający jednego z funduszy, który w ub.r. zarobił 17 proc. na osłabieniu obligacji, przekonywał w Bloombergu, że nadal opłaca się zajmować krótkie pozycje, ponieważ niedocenianą kwestią jest konieczność refinansowania i emisji nowego długu na rynku, na którym wciąż niewielu jest chętnych do kupowania. Jednak w czwartek obligacje mocno zyskiwały, także za sprawą „wyciskania” krótkich pozycji z portfeli inwestorów, którzy w 2022 r. zdążyli się przyzwyczaić, że rynek płynie w jednym kierunku.
W piątek, kiedy rentowności osiągnęły minima sprzed dwóch tygodni i wyglądało na to, że krótkie pozycje na rynku obligacji wystarczy już tylko lekko popchnąć by spadły w przepaść, amerykański rynek pracy dostarczył sensacyjnych danych. W gospodarce przybyło ponad pół miliona miejsc pracy, a oczekiwano niespełna 200 tys. To oczywiście może przełożyć się na podtrzymanie podwyższonej inflacji w USA, a kondycja rynku pracy daje Fed mandat do kolejnych podwyżek stóp, jeśli tylko rada uzna je za konieczne. W efekcie rentowności obligacji odrobiły z grubsza połowę wcześniejszych strat, co zapowiada nerwową końcówkę tygodnia, zwłaszcza dla inwestorów europejskich, którzy będą mogli tylko przyglądać się rozstrzygnięciom w USA.
Rentowność naszych obligacji dziesięcioletnich spadła w piątek poniżej 5,7 proc. po raz pierwszy od sierpnia ub.r., a kontra w górę była słaba, nieomal niewidoczna, co wskazuje na odłączenie naszego rynku od globalnego nurtu. Być może wyjaśnienia trzeba szukać w nieco szerszej perspektywie. Spread wobec amerykańskich dziesięciolatek to obecnie 2,2 pkt proc. wobec 0,9 pkt proc. przed trzema laty (przed pandemią). Z jednej strony istnieje przestrzeń dla zawężenia spreadu, z drugiej mówimy o powrocie do warunków, których przecież już nie ma.
Rynek obligacji w ostatnich dniach raz jeszcze pokazał na jak wielką zmienność muszą godzić się jego uczestnicy. Choć wahania cen bywają źródłem ponadprzeciętnych zysków dla zręcznych inwestorów, to zdecydowana większość nabywców obligacji szuka w nich czegoś przeciwnego – przewidywalnych stóp zwrotu i braku emocji. Dobra wiadomość jest taka, że taki efekt osiągają fundusze obligacji korporacyjnych – obligacje oparte o WIBOR nie są tak podatne na wahania jak te o stałym oprocentowaniu. Fundusze z tej grupy mają za sobą trzeci kolejny miesiąc zysków i jego spora część pochodzi z naliczanych odsetek (a nie wahań notowań).
Foto: Niebywałe Suwałki