Jeśli jednocześnie tanieją obligacje, surowce i akcje, a drożeje tylko dolar, to sygnał, że najbardziej pożądanym aktywem stała się gotówka. Nie są to oczywiście dobre wiadomości dla emitentów obligacji, ani też ich posiadaczy.
Skalę narastającej paniki, ale być może też i przesilenie nastrojów najlepiej oddaje chyba zachowanie niemieckich obligacji dziesięcioletnich. Od początku sierpnia rentowność potroiła się – z 0,7 proc. papiery dotarły do 2,11 proc. w piątkowy poranek, ale pod koniec dnia było to już 1,97 proc., stąd nadzieje na przesilenie. Nasze dziesięciolatki wspięły się do 6,35 proc., co jest wprawdzie najwyższą wartością odnotowaną we wrześniu, ale zarazem bardzo daleką od szczytu z czerwca (8,09 proc.). Względną siłę naszych obligacji mogło tłumaczyć przekonanie inwestorów, podzielane przez prezesa NBP, że inflacyjne tornado mamy już za sobą, a cykl podwyżek zbliża się do końca. Wobec bezkompromisowej postawy Fed skutkującej m.in. osłabieniem złotego, światełko w tunelu podwyżek znów przygasło, ale nie warto uprzedzać faktów.
Rynkowa przecena nie ogranicza się bynajmniej do obligacji. Pokotem padają giełdowe indeksy, ponieważ wzrost rentowności obligacji oznacza też wyższe koszy finansowe dla przedsiębiorstw i konsumentów. Co prawda na rynkach rozwiniętych standardem są stałe kupony i te być może udało się zabezpieczyć, ale w grę wchodzi też niższa sprzedaż, spadek marż operacyjnych i również droższe refinansowanie zapadającego zadłużenia. Jednak tym, co rozwiewa inflacyjne chmury wydaje się być spadek notowań paliw, w tym przede wszystkim gazu, który tanieje gwałtownie (już 30 proc. od szczytu sprzed miesiąca w przypadku amerykańskich kontraktów). Kolejne minima notują także notowania ropy, co również pomoże ograniczyć inflację, ale na razie inwestorzy grają o płynność, o czym przekonują pikujące notowania złota.
Dlatego, choć dziś w cenie jest gotówka, to może się okazać, że jej cenę dyktują głównie emocje, co z kolei może okazać się dobrą okazją do zakupów. Oczywiście rynek nigdy nie daje gwarancji w rodzaju – teraz jest najlepszy moment na złapanie dołka – ale akurat obligacje mają to do siebie, że przy znanej z góry cenie wykupu ryzyko rozminięcia się z dołkiem notowań jest do pewnego stopnia ograniczane. Większym wyzwaniem wydaje się oszacowanie zdolności kredytowej emitentów wobec niepewnych perspektyw gospodarczych, co dotyczy przede wszystkim papierów korporacyjnych.
Pewnym wyrazem szacunku do gotówki płynącym od indywidualnych inwestorów z Polski jest wynik publicznej emisji Echa, które co prawda pozyskało pełną pulę 25 mln zł, ale redukcja zapisów była tym razem symboliczna. Może nie jest to przekonujący przykład dla potwierdzenia obrazu globalnego rynku, ale już bieżące wyniki sprzedaży obligacji oszczędnościowych (2,1 mld zł na 21 września wobec 6,1 mld zł w sierpniu) wskazują, że indywidualni nabywcy naprawdę coraz mocniej trzymają się za kieszenie.
Na Catalyst poniżej nominału notowane są i obligacje deweloperów (nie wszystkich jednak) i banków (w tym PKO BP) i dużych firm, łącznie z PKN Orlen. To nie tyle wzrost ryzyka kredytowego, ile raczej echo przeceny papierów skarbowych, w tym także tych opartych o WIBOR. Jeśli można je kupić z realną marżą rzędu 0,7 pkt proc. (cztero- i pięcioletnie), dlaczego obligacje korporacyjne miałyby stać w miejscu? Dopiero przy mniejszych firmach spadek cen dyskontuje spadające możliwości refinansowania zadłużenia.
Foto: Inwestycje-Gieldowe.pl