Z powodu ograniczonej dostępności węgla na polskim rynku elektrownie i ciepłownie kupują surowiec, który jeszcze rok temu uznany byłby za kopalniany odpad. Strach przed pustymi magazynami tuż przed sezonem grzewczym powoduje, że normy jakości schodzą na dalszy plan. W branży pojawił się nawet nowy, nieoficjalny parametr węgla, który mierzy się... rzucając węglową breją o ścianę. W tle toczy się walka o utrzymanie wydobycia w polskich kopalniach, a jej pierwszą ofiarą jest prezes Bogdanki.
Nowy parametr węgla, który nieoczekiwanie wszedł do kanonu norm jakości surowca, nazywany jest w branży: transportowalnością. — Bierzemy węgiel w dłoń, lepimy z niego kulkę i rzucamy nią o ścianę. Jak odpadnie, to się nadaje, a jak się przylepi — odpada, bo zalepi nam całą instalację, zanim wpadnie do kotła — tłumaczył serwisowi Businessinsider.com.pl jeden z energetyków. I wcale nie mówi o węglu importowanym, a surowcu z polskiej kopalni.
Film z podobną węglową mazią, którą można ugniatać jak plastelinę, obiegł niedawno internet za sprawą tweeta Grzegorza Onichimowskiego, byłego prezesa Towarowej Giełdy Energii. Autor wpisu przekonywał, że surowiec widoczny na filmie przypłynął niedawno do Polski z zagranicy. Nie udało nam się potwierdzić tej informacji, a żadna z zapytanych przez nas spółek z udziałem Skarbu Państwa nie przyznała się do takiego zakupu – czytamy w informacji
Jeden z przedstawicieli kontrolowanej przez państwo firmy, ekspert w handlu węglem, który z oczywistych względów prosi o anonimowość, przyznał jednak, że nawet taki surowiec nadaje się do spalenia w polskich kotłach. — Wystarczy poddać go obróbce. Pytanie tylko, po co sprowadzać taki węgiel z innych kontynentów i później jeszcze go przetwarzać. Przecież to się nie opłaca — dziwił się ekspert.
Ciepłownicy, z którymi rozmawiano, potwierdzili, że to, co przypływa do nas z importu, nie zawsze jest zgodne z ich oczekiwaniami. — 30 proc. tego to popiół. To tak jakby co trzeci statek nadawał się wyłącznie do wyrzucenia — mówił prezes jednego ze śląskich zakładów energetycznych. Są też tacy, którzy w węglu z Indonezji odnajdują bursztyny.
O normach jakości już nikt nie pamięta. — Będziemy palić tym, co jest. Nikt przecież nie wyłączy ciepłowni zimą tylko dlatego, że normy emisji się nie zgadzają. Kiedyś zagranicznym węglem handlowały sprawdzone firmy. Po wprowadzeniu embarga na rosyjski surowiec wielu z nich zniknęło z rynku, a lukę tę szybko wypełnili inni przedsiębiorcy. Część z nich nie ma o węglu zielonego pojęcia i w efekcie na rynek trafia surowiec marnej jakości — mówił jeden z rozmówców serwisu.
To wszystko może się negatywnie odbić na kondycji instalacji energetycznych i to akurat w momencie, kiedy będą one nam najbardziej potrzebne. W przypadku lokalnej ciepłowni awaria bloku może skutkować odcięciem mieszkańców od źródła ciepła. W przypadku elektrowni taka awaria zmniejszy i tak już nadwątlone rezerwy mocy, a w ekstremalnych warunkach pogodowych może nawet spowodować przerwy w dostawach prądu – napisano dalej.
Pomimo niepokojących sygnałów płynących z branży energetycznej, polski rząd wciąż utrzymuje, że węgla nam nie zabraknie. Premier Mateusz Morawiecki zlecił spółkom PGE Paliwa i Węglokoksowi pilne sprowadzenie surowca z innych kierunków niż rosyjski. Płynie on do kraju m.in. z Kolumbii, Tanzanii, USA, RPA, Australii i Indonezji. Od 11 lipca kontraktację węgla prowadzi też Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych – podał serwis.
Koncerny energetyczne oficjalnie potwierdzają, że mają zakontraktowane paliwo na cały sezon grzewczy. Nieoficjalnie martwią się o to, czy faktycznie dopłynie ono do kraju, a następnie czy trafi koleją do konkretnej elektrowni na czas. Zresztą już teraz, jak wynika z otrzymanych informacji, część elektrowni ma problemy z utrzymaniem obowiązkowych zapasów paliwa – czytamy dalej.
W trudniejszej sytuacji jest branża ciepłownicza, której kondycja finansowa znacząco się pogorszyła. Za węgiel importowany ciepłownie muszą płacić z góry, a banki nie są chętne do udzielania kredytów na handel czarnym paliwem. Zresztą aż 30 proc. producentów ciepła i tak nie ma zdolności kredytowej. Jak słyszymy, wśród przedsiębiorstw ciepłowniczych są takie, które nie mają ani pieniędzy, ani węgla na składzie – wyjaśniał serwis.
Polskie kopalnie próbują zwiększyć wydobycie, aby zaspokoić jak największą liczbę klientów, ale nie jest to łatwe. Tauron ma trzy kopalnie, z czego jedna stoi z powodu przezbrajania ściany, druga boryka się z problemami geologicznymi, a trzecia — tu rozmówcy serwisu najczęściej machają tylko ręką.
Na geologię narzeka też Bogdanka, najefektywniejsza polska kopalnia, należąca do koncernu Enea. W środę rano spółka poinformowała, że w jednej ze ścian wydobywczych "nastąpił nagły i niespodziewany wzrost ciśnienia eksploatacyjnego, w wyniku czego doszło do jej zaciśnięcia". W praktyce oznacza to poważne problemy z eksploatacją tej ściany. Bogdanka ścięła więc prognozę wydobycia na cały rok o niemal 1 mln ton, do 8,3 mln ton – wyjaśnił serwis.
Na nic zdało się tłumaczenie Bogdanki, że tym nagłym problemom wydobywczym "obiektywnie nie można było zapobiec, ani przeciwdziałać". Tego samego dnia minister aktywów państwowych Jacek Sasin ogłosił na Twisterze, że w piątek rada nadzorcza Bogdanki zajmie się dymisją prezesa tej spółki Artura Wasila – pisze Businessinsider.com.pl
— Przelała się czara goryczy — mówiono w resorcie aktywów państwowych.
W Bogdance zapisy na węgiel z puli przeznaczonej dla gospodarstw domowych na cały wrzesień zakończyły się już 5 września.
Nakłady na wydobycie zwiększyła za to Polska Grupa Górnicza, co klienci odczuli od razu. PGG właśnie z tego powodu, jak tłumaczyła, podniosła ceny węgla w sklepie internetowym aż o 20 proc. Efekt inwestycji w postaci większej produkcji zobaczymy natomiast najwcześniej w przyszłym roku – stwierdzono w tekście.
Z nieoficjalnych informacji serwisu wynika, że z powodu kurczących się zasobów węgla dla gospodarstw domowych PGG rozważa wprowadzenie jeszcze bardziej restrykcyjnych limitów zakupowych. Od marca klienci indywidualni mogli w ciągu 12 miesięcy kupić maksymalnie 5 ton opału, a od 29 sierpnia limit ten spadł do 3 ton. Jak ustalono, spółka rozważa obniżenie tego pułapu nawet do 1,5 tony. Ostateczne decyzje w tej sprawie jednak nie zapadły.
Problem jest o tyle poważny, że węgla opałowego dla gospodarstw domowych nie da się przywieźć statkami tak szybko i sprawnie, jak przyjeżdżał on do nas koleją z Rosji. Spośród surowca, który trafia do nas np. z Kolumbii, do spalania w domowych kotłach nadaje się około 20-40 proc. PGG zaczęła już sprzedawać klientom indywidualnym nawet miały energetyczne, które wcześniej trafiały do energetyki. Tym samym kurczą się jednak zasoby dla tej ostatniej grupy odbiorców. I tak koło się zamyka – napisano w podsumowaniu.
Foto: Business Insider
Źródło: Businessinsider.com.pl