Kijów zażądał natychmiastowego odblokowania polskiej granicy dla ruchu towarowego. Ukraińcy wystosowali oficjalną notę w tej sprawie do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w której argumentują, że blokada stwarza realne zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Wczoraj na parkingu w okolicach Łańcuta zmarł 56-letni kierowca z Ukrainy, który czekał na wjazd do kraju.
Polscy przewoźnicy od 18 dni blokują przejścia graniczne z Ukrainą - w Dorohusku, Hrebennem i Korczowej. Domagają się wprowadzenia zezwoleń handlowych dla ukraińskich firm na przewóz towarów i likwidacji elektronicznej kolejki, która obowiązuje po wschodniej stronie granicy. Dziś w Medyce zaczęła się też blokada przejścia prowadzona przez rolników.
W Dorohusku - jak informuje dziennikarka RMF FM Anna Zakrzewska - w kolejce do przeprawy stoi ok. 800 ciężarówek. Jeszcze kilka dni temu liczba ta dochodziła do ponad 1300 aut. Czas oczekiwania na odprawę wynosi 117 godzin, tj. blisko 5 dni.
Wiceszef ukraińskiego Stowarzyszenia Przewoźników Międzynarodowych Wołodymyr Balin poinformował w czwartek, że drugi ukraiński kierowca czekający na wyjazd z Polski zmarł przy granicy. "Dziś rano dostaliśmy informację, że w nocy zmarł kierowca na parkingu w Korczowej.(...) Najprawdopodobniej przyczyny były naturalne, ale tak czy inaczej swoją rolę odegrał stres, jakiego oni (tj. kierowcy) doświadczają z powodu strajku (polskich przewoźników) i niepewności, kiedy zdołają wjechać na Ukrainę" - powiedział Balin.
Według polskiej policji zgon nie miał miejsca w Korczowej, a w Kosinie koło Łańcuta na Podkarpaciu. Służby informują, że zgonu nie należy łączyć z protestem przewoźników.
11 listopada zmarł w ciężarówce na parkingu w Chełmie inny ukraiński kierowca, który czekał na przekroczenie granicy w Dorohusku.
Jak poinformował dziennikarz RMF FM Krzysztof Zasada - w oficjalnej nocie do polskiego MSZ, Ukraina żąda natychmiastowego odblokowania ruchu towarowego na polskiej granicy. W uzasadnieniu przekazano, że blokada stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi czekających w kolejce.
Protest przewoźników na przejściach granicznych utrudnia, a nawet blokuje dostarczanie pomocy humanitarnej walczącej Ukrainie - przekazał dziennikarce w Brukseli rzecznik KE. Bruksela zapewnia, że chce być mediatorem w tym sporze.
Jak ustaliła dziennikarka RMF FM, w tym tygodniu odbyły się dwie rundy rozmów z Komisją Europejską i obie zakończyły się fiaskiem. Ostatnia runda na wyższym poziomie politycznym z udziałem gabinetu komisarza ds. handlu odbyła się wczoraj. KE przekazała RMF FM, że wprawdzie "protestujący twierdzą, że nie blokują przepływu pomocy humanitarnej dla narodu ukraińskiego" , ale "jednak blokady mają negatywny wpływ na szybkość dostarczania pomocy humanitarnej".
Rzecznik KE wyjaśnił: "Otrzymaliśmy doniesienia o przypadkach, w których pomoc humanitarna, a nawet towary niebezpieczne zostały zablokowane". Bruksela nie wyjaśnia co oznaczają "towary niebezpieczne", ale może chodzić np. paliwo.
W środę jednak Rada Najwyższa, parlament w Kijowie, w uchwale skierowanej do Sejmu i Senatu RP nowej kadencji przekazała, że blokada granicy szkodzi dostawom wojskowym dla potrzeb frontu.
"W warunkach blokowania przez Federację Rosyjską ruchu statków na ukraińskich wodach Morza Czarnego transport towarów przez zachodnią, lądową granicę Ukrainy jest jedyną drogą handlu Ukrainy ze światem i jedyną drogą zapewnienia Ukrainie dostaw, w tym dostaw o przeznaczeniu wojskowym" - głosi treść dokumentu przekazanego Warszawie.
Jeden z urzędników unijnych zauważył, że władze polskie miały wydać zezwolenie na protest pod warunkiem, że dostawy humanitarne i wojskowe będą mogły być kontynuowane.
KE nie może poprzeć wprowadzenia z powrotem zezwoleń dla przewoźników z Ukrainy, bo było by to niezgodną z unijnym prawem. Chodzi o przedłużoną w marcu umowę o transporcie drogowym między UE a Ukrainą. Komisja popiera natomiast wniosek polskich przewoźników w sprawie dodatkowej kolejki dla powracających ciężarówek z Ukrainy. W sprawie krytykowanej przez polskich przewoźników e-Kolejki KE przekazała RMF FM, że "władze ukraińskie poinformowały, że wprowadziły kilka ulepszeń do systemu, które powinny rozwiązać obawy protestujących w uczciwy i niedyskryminujący sposób" – napisano w komunikacie.
Czekamy, aż ktoś w końcu nas wysłucha - mówią natomiast polscy przewoźnicy, blokujący przejście graniczne z Ukrainą w Dorohusku. Przejścia blokują też w Hrebennem, Korczowej. Dziś mają też zablokować je w Medyce. Domagają się wprowadzenia zezwoleń handlowych dla ukraińskich firm na przewóz towarów oraz likwidacji elektronicznej kolejki, która obowiązuje po wschodniej stronie granicy.
Aura nie za bardzo nam sprzyja, ale jakoś musimy sobie radzić - mówił Marek Okliński, jeden z przewoźników, który dołączył do protestu.
W Korczowej w kolejce do odprawy czeka teraz 700 tirów. Przed granicą utworzyły się ogromne korki, ciężarówki stoją po obu stronach drogi biegnącej równolegle do autostardy A4 – podano w treści.
Protest przewoźników trwa od 6 listopada. Przewoźnicy postulują m.in. wprowadzenie zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, zawieszenie licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny na Ukrainie i przeprowadzenie ich kontroli. Jest też postulat dotyczący likwidacji tzw. elektronicznej kolejki po stronie ukraińskiej – napisano w informacji.
Do przewoźników dołączyli dziś rolnicy. Zaczynają blokadę przejścia granicznego w Medyce. To jedno z najpopularniejszych przejść granicznych.
Jak poinformował dziennikarz RMF FM Marek Wiosło, który jest w Medyce, wzdłuż dróg dojazdowych tego przejścia ustawił się sznur ciężarówek. Ma już 30 kilometrów. Część aut zaparkowała na zjazdach i parkingach - czytamy.
Na samej autostradzie A4 policja uruchomiła specjalne konwoje złożone z kilkudziesięciu ciężarówek, które kierowane są w okolice przejścia granicznego – podano dalej.
Jak podał serwis RMF24.pl - Czas oczekiwania na odprawę w Medyce sięga już 130 godzin.
Rolnicy mówią, że dołączają do protestu przewoźników, bo muszą chronić polską gospodarkę i polski rynek.
Nie możemy znieść tej sytuacji naszych rolników. Kukurydza na Podkarpaciu spadła z 900 do 300 zł. Jak mamy dalej egzystować, utrzymywać nasze rodziny? To chodzi o nasze być albo nie być na rynku - tłumaczy jeden z protestujących rolników. (jmk)
Foto:Polsat News //
Źródło: RMF24.pl