Zgodnie z naszymi przewidywaniami emitenci zaczynają obniżać oferowane marże, aby w ten sposób wykorzystać niezaspokojony apetyt inwestorów indywidualnych na obligacje korporacyjne. Od początku roku wartość złożonych zapisów w emisjach prospektowych przekroczyła już 1,55 mld zł.
Wartość emisji to z kolei 568 mln zł. Średnio zapisy inwestorów przekraczają wartość składanych ofert trzykrotnie, co musiało doprowadzić emitentów do wniosku, że przepłacają za dług. I właśnie obserwujemy przełożenie tych rozmyślań na praktykę. Pierwsze efekty są nader obiecujące. PCC Rokita obniżył marżę względem grudniowej emisji o 0,4 pkt proc. do 2,8 pkt proc. ponad WIBOR, a popyt pokrył ofertę 3,4x (w grudniu 3,9x, ale w październiku 1,9x).
Nieco dalej posunęła się Victoria Dom, która w marcowej emisji oferuje 5,25 pkt proc. marży wobec 5,95 proc. w grudniu i 6,5 proc. w czerwcu ub.r. (wówczas była to tzw. mała emisja publiczna na podstawie memorandum). Z kolei Kredyt Inkaso oferuje obligacje z marżą 5,2 pkt proc. wobec 5,5 proc. oferowanych w styczniu, z tym, że zmieniła się nie tylko marża, ale i stopa referencyjna – WIBOR został zastąpiony przez EURIBOR, ponieważ chodzi o obligacje nominowane w EUR (i oferowane na podstawie memorandum).
Sytuacja jest więc czytelna. Popyt pozwala na wiele, możemy mówić o szturmie na obligacje korporacyjne, bo w tak krótkim czasie takiego bogactwa ofert i wielkości zapisów jeszcze nie oglądaliśmy (w dwa kwartały przez rynek przeszło 21 emisji publicznych na podstawie prospektów), emitenci wykorzystują sytuację do ograniczenia kosztów odsetkowych nowych emisji. Inwestorzy i tak nie powinni narzekać, wszak inflacja według zapewnień niektórych członków RPP znalazła się dokładnie w celu (2,5 proc.), a mimo to obniżki stóp procentowych są odwlekane, WIBOR więc wciąż utrzymuje się w okolicach 6 proc.
Decyzje emitentów mogą przy tym wpłynąć korzystnie na ożywienie także na rynku wtórnym, gdzie notowane są serie o lepszych parametrach (wyżej oprocentowane i z bliższymi terminami wykupu). Co z kolei oznacza wzrost notowań, który z kolei ma przełożenie na stopy zwrotu osiągane przez fundusze inwestycyjne. Podbite stopy zwrotu przyciągają nowych inwestorów, którzy równolegle zarabiają coraz mniej na obligacjach indeksowanych inflacją i na lokatach (banki są wciąż ekstremalnie nadpłynne i nie chcą naszych pieniędzy), co z kolei oznacza wzmożony popyt na obligacje firm, dzięki czemu emitenci mogą obniżać marże, itd., itd.
Na tym obrazie rynku wiecznej hossy pojawia się jednak rysa. Marże spadają, być może za jakiś czas na wysokość odsetek wpłynie też spadający WIBOR lub WIRON, jeśli do tranzycji naprawdę dojdzie, jednak dzieje się to w otoczeniu wzrostu wskaźników zadłużenia (Victoria Dom jest wyjątkiem, sytuacja deweloperów w ogóle poprawiła się w 2023 r.). Za wyższe ryzyko kredytowe inwestorzy otrzymają więc niższe wynagrodzenie niż kiedy wskaźniki znajdowały się niżej. To nie jest bańka, ale próba zrównoważenia rynku i wystudzenia popytu. Jeśli jednak tendencja się utrzyma, będzie to zwiastunem kłopotów. Dziś można jeszcze argumentować, że to wcześniejszy wystrzał marż nie miał uzasadnienia (wynikał z ograniczenia chłonności rynku pierwotnego), skoro ryzyko kredytowe związane z pandemią czy wojną de facto się nie zmaterializowało. Niemniej, czas na najlepsze inwestycje już minął (w pierwszej połowie 2023 r.), kiedy na rynku tłumów nie było. Teraz warto już podchodzić do inwestycji w obligacje z chłodną głową, nawet jeśli po obligacje ustawiają się kolejki.
Emil Szweda, Obligacje.pl
Foto: Inwestycje.pl //