Tyle – według projektu ustawy budżetowej – ma w przyszłym roku kosztować obsługa zadłużenia skarbu państwa, które już na koniec czerwca zbliżało się do 1,3 bln złotych. Daje to 5,36 proc. średniego kosztu obsługi, o ile zadłużenie nie wzrośnie.
Zakładana kwota kosztu obsługi zadłużenia to niemal dokładnie 10 proc. (10,03 proc.) wysokości prognozowanych wpływów do budżetu z tytułu podatków. Wydatki ustalono na 848 mld zł, deficyt wyniesie 165 mld zł i zostanie sfinansowany wzrostem zadłużenia. Stąd wiadomo już, że zadłużenie skarbu państwa będzie wyższe niż obecnie, nawet gdyby jakimś cudem nie wzrosło w 2023 r. A wzrośnie, bo przecież planowane są kolejne wydatki socjalne, w tym dodatkowe wypłaty dla emerytów.
Oczywiście trudno od resortu finansów wymagać, żeby precyzyjnie zaplanował koszt obsługi zadłużenia, którego wysokości sam jeszcze nie zna. Nie zna też pełni warunków wyjściowych. Nie można na przykład policzyć, ile będzie kosztowała obsługa obligacji indeksowanych inflacją (5,8 proc. zadłużenia), skoro nie znamy inflacji, nawet dla brakujących miesięcy tego roku. W sumie 29,2 proc. zadłużenia budżetu miało na koniec czerwca oprocentowanie zmienne. Poza inflacją podstawą są stawki referencyjne (głównie WIBOR), których wysokość też trudno prognozować. A jak przewidzieć warunki rynkowe dla emisji nowego długu? Rentowności na rynkach bazowych kotłują się pod szczytowymi wartościami, a inwestorzy wciąż nie mogą rozstrzygnąć, czego bać się bardziej – recesji (lub przynajmniej bessy), która zwykle korzystnie działała na ceny obligacji czy może potężnego zadłużenia, którego obsługa i rolowanie oznacza coraz wyższe koszty dla budżetów?
Pamiętajmy, że nawet korzystnie uplasowane obligacje (to jest przed 2021 r.) trzeba refinansować. Na koniec 2021 r. średnia zapadalność krajowego długu wynosiła 4,16 roku (obecnie 4,13), a ATR (czyli średni czas do refinansowania) wynosił zaledwie 3 lata, duration było nawet krótsze. Co oznacza, że najpóźniej w przyszłym roku Polska zrefinansuje przynajmniej połowę zadłużenia z 2021 r. (sprzed wystrzału rentowności). Do tego dochodzą nowe długi zaciągnięte w 2022 r. i 2023 r. Czy zatem uda się utrzymać koszt odsetkowy w zakładanej skali, skoro nawet lekko licząc, zadłużenie wzrośnie w okolice 1,5 bln złotych (przy takim zadłużeniu 68,5 mld zł odsetek oznaczałoby średni koszt jego obsługi na poziomie 4,56 proc.)? Każdy punkt bazowy będzie dla resortu finansów wart 150 mln zł kosztu odsetkowego. MF musi liczyć na sprzyjające okoliczności i celować w plasowanie krótkiego długu (rentowność dwulatek to nieco ponad 5 proc., dziesięciolatek 5,7 proc.). Te sprzyjające okoliczności to jednak spadek rentowności obligacji także na rynkach bazowych, a więc spowolnienie silniejsze niż strach o kondycję budżetów. Tylko, że w takich okolicznościach wpływy budżetowe mogą nie sięgnąć założeń.
W niemal każdym z wariantów tej układanki, koszty obsługi zadłużenia przekroczą 10 proc. wpływów podatkowych znacznie wyraźniej niż zakłada to ustawa. Pytanie jak przyjmą to rynki finansowe pozostaje bez odpowiedzi. 10 proc. nie jest żadną granicą, to po prostu baza, z której mogą zaczynać się kłopoty lub poprawa sytuacji. Ale to nie premier ani nie komentatorzy decydują o tym, czy budżet jest bezpieczny czy nie. Zrobi to rynek.
Na rynku korporacyjnym działo się niewiele w tych dniach. Publikowane raporty półroczne wskazują na mocne i bardzo mocne bilanse. Best pozyskał 30 mln zł z kolejnej emisji publicznej przy redukcji zapisów. Ale zadłużenie spółek z Catalyst i koszty jego obsługi prezentują się o niebo mniej problematycznie niż rządu.
Emil Szweda, Obligacje.pl
Foto: Business Insider // CatwalkPhotos / Shutterstock