Sprawdzają się przewidywania pesymistów, a ci którzy lipcowe umocnienie obligacji wzięli za powrót do normalności liczą straty po tym, jak rentowność dziesięcioletnich obligacji osiąga najwyższe zamknięcie tygodnia od marca 2020 roku.
Siła złego na jednego. Wzrost rentowności USA i Niemiec ma kluczowe znaczenie dla rentowności rynków wschodzących, ale na wszystkich rynkach wygląda to podobnie – ceny obligacji rządowych spadają, w miarę jak kolejne dane potwierdzają, że wzrost inflacji nie jest – wbrew zaklęciom przedstawicieli banków centralnych
– zjawiskiem chwilowym. Do tego doszły oczywiście lokalne dane o inflacji (5,4 proc.), które cieszyć mogą tylko posiadaczy obligacji indeksowanych inflacją.
Dziesięcioletnie papiery kupione w październiku 2019 r. i wcześniejszych latach, w nowych okresach odsetkowych będą oprocentowane na prawie 7 proc.! A na koniec tygodnia oliwy do ognia dolały wypowiedzi przedstawicieli KE – Polska nie dostanie pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Gdyby tę ostatnią groźbę rynek wziął na poważnie, rentowność obligacji wzrosłaby znacznie bardziej. To jedyna pocieszająca konkluzja.
Co to wszystko oznacza dla rodzimych inwestorów? Po pierwsze straty w funduszach dłużnych, które zajęły pozycje na długich obligacjach skarbowych lub covidowych (BGK, PFR). Mamy ujemne realne stopy procentowe, czyli przeciwieństwo strategii walki z inflacją. Przed 2015 r. sytuacja była odwrotna. Jeśli mielibyśmy wrócić do dawnych tradycji, stopa referencyjna musiałaby wzrosnąć o ponad 5 pkt proc., a rentowność obligacji o co najmniej 4 pkt. To najmniejszy wymiar kary. Kiedy ostatnio inflacja w Polsce była tak wysoka, stopa referencyjna NBP sięgała… 14,5 proc. Taka perspektywa oznaczałaby – w zależności od wariantu rozwoju sytuacji – krach na rynku obligacji lub wieloletnie ujemne stopy zwrotu (stopniowe dostosowanie). W każdym z tych scenariuszy, brak powodów by utrzymywać długie pozycje w obligacjach skarbowych, mimo rosnących rentowności.
Lepiej spisywać się mogą papiery oparte o WIBOR, który wzrósł w tym tygodniu o 2 pkt bazowe – rynek zaczyna naprawdę (a nie tylko w kontraktach IRS) dyskontować możliwość wzrostu stóp w tym roku. Wzrost WIBOR już oznacza wyższe dochody odsetkowe z obligacji korporacyjnych, choć na razie wyższe będą symbolicznie (o 2 grosze od 100 zł nominału). Ale wyceny mogą rosnąć, zwłaszcza serii o dłuższym terminie wykupu. Niestety, tych ostatnich jest na Catalyst niewiele.
Serie zapadające za pięć lat i dłużej pochodzą albo z nielicznych tegorocznych emisji albo zostały wyemitowane przed duże firmy (KGHM, PGE) lub gminy. A to z kolei oznacza niskie nominalne oprocentowanie. W dodatku obligacje te wyceniane są z premią, zatem nagrodą za potencjalny wzrost WIBOR w przyszłości, trzeba podzielić się ze sprzedającym już dziś.
Mimo wszystko, lepiej mieć w portfelu obligacje, które na wzroście stóp mogą skorzystać niż te, które mogą tracić, dlatego fundusze obligacji korporacyjnych mogą spisywać się w najbliższych latach znacznie lepiej niż fundusze dłużne stawiające na dług państwowy. Oczywiście przyszłości nie znamy i żadnego scenariusza nie należy przesądzać, a jedynie nadawać im większe lub mniejsze prawdopodobieństwo. Rentownościom niemieckich i amerykańskich obligacji, mimo dwóch wzrostowych tygodni, wciąż bliżej do dna majowo-sierpniowej korekty, niż do szczytów wyprzedaży z maja. Dopiero sforsowanie szczytów sprzed prawie czterech miesięcy będzie klarownym sygnałem, że rynek długu wychodzi z okresu ultraniskich stóp i darmowych kredytów. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, sięgającymi daleko poza wyniki rodzimych funduszy obligacji.
Emil Szweda, Obligacje.pl