Według danych MRiPS, w 2021 roku przeszło 181 tys. pracodawców szukało pracowników za pośrednictwem urzędów pracy. To oznacza wzrost rok do roku o ok. 18% i spadek o 5% względem 2019 roku. W ub.r. było tam o ponad 22% więcej ofert pracy i aktywizacji zawodowej niż w 2020 roku. W stosunku do 2019 roku przybyło ich o 1%. Ostatnio najwięcej takich możliwości było w woj. mazowieckim, śląskim i łódzkim, a najmniej – w podlaskim. Poszukiwano kandydatów głównie do wykonywania prostych robót.
Urzędowy nabór
Z danych udostępnionych przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej wynika, że w 2021 roku ponad 181 tysięcy pracodawców złożyło oferty pracy za pośrednictwem urzędów pracy. W 2020 roku taką aktywność wykazało przeszło 154 tys. podmiotów, a w 2019 roku – blisko 190 tys.
– Tuż przed pandemią mieliśmy długookresową dobrą koniunkturę i rynek pracy pracownika. Oczywiście to trzeba wziąć w cudzysłów, bo wiele zależy od zawodu i obszaru. Pracodawcy, którzy nie mogli znaleźć kandydatów w swoim kręgu, kontaktowali się z urzędami pracy. W 2020 roku pogorszyła się koniunktura przez lockdowny, problemy podażowe i popytowe. Pracownicy byli zwalniani lub sami odchodzili, zwłaszcza w sektorze usług. Potem nastąpiło odbicie na rynku pracy, ale ono jeszcze nie osiągnęło pułapu z 2019 roku – komentuje prof. Marek Bednarski z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS).
Jak zaznacza Monika Fedorczuk z Departamentu Pracy w Konfederacji Lewiatan, część pracodawców ma przekonanie, że urząd pracy nie pomoże w rekrutacji nowego pracownika. Utarło się przekonanie, częściowo niestety słuszne, że tego typu instytucje mogą pośredniczyć co najwyżej w poszukiwaniu osób na stanowiska pomocnicze oraz niższe techniczne. Nie mają natomiast ani ofert pracy, ani kandydatów o wysokich kompetencjach, w zawodach, na które jest duże zapotrzebowanie na rynku. O tych pracowników zabiegają headhunterzy i wyspecjalizowane agencje zatrudnienia.
Ekspert podkreśla, że w dyskusji publicznej słychać niekiedy nawoływania do likwidacji powiatowych urzędów pracy z powodu ich nieskuteczności. Niewątpliwie jest wiele do poprawy i jednym z tych obszarów jest pośrednictwo pracy.
– Pracodawcy poszukujący aktywnie kandydatów do pracy nie mogą zaniedbywać żadnego z kanałów rekrutacji. Urzędy przestały być już instytucjami zajmującymi się głównie wypłatą zasiłków, obsługą bieżącą i falami napływających nowych bezrobotnych. Musiały przemodelować swoją działalność i stać się wsparciem dla pracodawców. Wiele z nich fantastycznie wywiązało się ze swojej nowej roli – stwierdza Michał Podulski, ekspert Pracodawców RP.
Wolne miejsca
Z danych resortu wynika również, że w ub.r. do urzędów pracy zgłoszono ok. 1,362 mln wolnych miejsc pracy i miejsc aktywizacji zawodowej. To więcej niż w całym 2020 roku, kiedy wpłynęło ich ponad 1,115 mln. Natomiast w całym 2019 roku było to przeszło 1,347 mln.
– Duży popyt na pracę w 2021 roku związany jest z charakterem koniunktury gospodarczej, która była dość dobra. Ponadto przedsiębiorcy nauczyli się funkcjonować w warunkach pandemii, obostrzenia nie były tak dokuczliwe do prowadzenia działalności gospodarczej, nie było lockdownu takiego jaki obserwowaliśmy w 2020 roku. Niektóre segmenty rynku pracy stawały się rynkami pracowników, występowały problemy z naborem kadry. Pracodawcy w takiej sytuacji swoje oferty częściej zaczęli zgłaszać do urzędów pracy – mówi dr Iwona Kukulak-Dolata z IPiSS.
Jak zaznacza Michał Podulski, w 2020 roku doszło m.in. do zamknięcia gastronomii, hoteli, a także ograniczenia działalności handlu. Bankructwa i likwidacje firm spowodowały wstrzymanie akcji rekrutacyjnej praktycznie na całym rynku. Duża niepewność związana z pandemią i szybko topniejące oszczędności sprawiły, że wiele naborów przeszło w stan uśpienia.
– Według danych GUS za III kwartał 2021, nieobsadzonych pozostaje w Polsce 153,5 tys. miejsc pracy, czyli o 68,5% więcej niż rok wcześniej. W mojej ocenie, mamy raczej do czynienia z rosnącym popytem na pracę, choćby z uwagi na dobre wyniki eksportu i wzmożony popyt wewnętrzny – dodaje Monika Fedorczuk.
W ubiegłym roku najwięcej wolnych miejsc pracy i aktywizacji zawodowej zgłoszono w mazowieckim –182 tys. Następnie w zestawieniu widać śląskie – ok. 162,5 tysiąca, łódzkie –149,1 tysiąca, dolnośląskie – ok. 123 tys. i wielkopolskie – blisko 107 tys. Natomiast na końcu listy można zauważyć podlaskie – 23,1 tysiąca, świętokrzyskie – ponad 26 tys. i opolskie – ok. 35,3 tys.
– Byłabym zdziwiona, gdyby czołówka tego zestawienia wyglądała inaczej. Jeśli popatrzymy na liczbę podmiotów gospodarki narodowej, które są zarejestrowane w systemie REGON, to najwięcej mamy ich z mazowieckiego, śląskiego, wielkopolskiego, dolnośląskiego i małopolskiego. To świadczy, że tam są dobrze rozwinięte m.in. rynki pracy. One będą więc zgłaszać większe zapotrzebowanie na pracowników – analizuje dr Iwona Kukulak-Dolata.
Niskie kwalifikacje
Z danych resortu wynika, że w 2021 roku najwięcej ofert pracy w urzędach pracy było przeznaczonych dla pracowników z niskimi kwalifikacjami zawodowymi. Poszukiwani byli m.in. robotnicy wykonujący prace proste w przemyśle, magazynierzy, pakowacze ręczni, robotnicy gospodarczy i magazynowi, pomocniczy robotnicy budowlani, sprzedawcy czy robotnicy w przemyśle przetwórczym.
– Poszukiwanie kandydatów za pośrednictwem urzędów pracy nie jest pierwszorzędną preferencją pracodawców. Oni wolą inne formy naborów. Od lat struktura ofert się nie zmienia, to są głównie propozycje dla osób o niskich kwalifikacjach zawodowych. Takiego pracownika można szybko sprawdzić w okresie próbnym. Natomiast w przypadku np. managera wygląda to zupełnie inaczej. Owoce jego pracy pojawiają się po roku, dwóch, trzech, więc tutaj szczególnie się unika urzędów pracy – zaznacza prof. Marek Bednarski.
Z kolei Michał Podulski nie wie, czy urzędy pracy to najlepsza droga do znalezienia pracowników o niskich kwalifikacjach. Ale z pewnością nie należy jej wykluczać. Ekspert Pracodawców RP zwraca uwagę na trendy w edukacji. Większość młodych ludzi wiąże swoją karierę zawodową z sektorem white collar. Oblężenie, jakie przeżywają licea ogólnokształcące, a także szeroka oferta szkół wyższych, powodują, że powstaje potężna luka na rynku prostych ofert pracy. Szkoły branżowe stają się powoli niszowe albo całkowicie znikają z map naszych miast.
– Mamy rodzaj błędnego koła. Pracodawcy nie zgłaszają dobrych ofert pracy, bo nie ma odpowiednich kandydatów. Z kolei osoby o wysokich kompetencjach nie rejestrują się jako bezrobotni czy poszukujący pracy, bo urzędy nie mają dla nich ofert. To, niestety, również pokłosie niekorzystnego wizerunku urzędów pracy. Dla sporej grupy Polaków zgłoszenie się do tej instytucji jest traktowane jako przyznanie się do porażki. Natomiast dla pracodawców rekrutacja za ich pośrednictwem jest uznawana za ostatnią szansę na pozyskanie pracownika – podsumowuje Monika Fedorczuk.