Zanim zakończyły się zapisy w ofercie Echa ze swoją ofertą wystartował Marvipol. W kolejce ustawiają się kolejne podmioty z ważnymi prospektami. Rola inwestorów indywidualnych rośnie, co widać także po raportach Ministerstwa Finansów.
Wszystko wskazuje na to, że na koniec 2021 r. inwestorzy indywidualni będą mieli w portfelach więcej obligacji skarbowych niż fundusze inwestycyjne. Już w październiku (ostatnie dostępne dane) przewaga gospodarstw domowych nad funduszami inwestycyjnymi sięgała prawie 9 mld zł (53,6 mld zł vs. 44,9 mld zł; dane Ministerstwa Finansów), a przecież w listopadzie fundusze dłużne nadal notowały umorzenia, co zmuszało je do sprzedaży papierów. Nie są to jednak te same obligacje, które kupowali inwestorzy indywidualni. Ci zakochali się w papierach oszczędnościowych (sprzedaż po jedenastu miesiącach wyniosła 39,8 mld zł), szczególnie tych indeksowanych inflacją. Czemu trudno się dziwić.
Rentowność obligacji skarbowych utrzymuje się na niewidzianych od lat poziomach. Dziesięciolatki oferują chętnym 4 proc. zysku do wykupu, ale chętnych nie bardzo widać, nawet mimo kilku zachęcających informacji (inflacja w USA i Niemczech przestała negatywnie zaskakiwać, zatory w globalnych łańcuchach dostaw sukcesywnie się odtykają). Pojawiły się za to pytania o rosnące koszty obsługi polskiego długu. Lekko licząc (przyjmując, że koszty wzrosną o 300 pkt bazowych) będzie to dodatkowe 34 mld złotych rocznie (w ustawie budżetowej na 2022 r. założono 26 mld zł, o 2 mld zł mniej(!) niż w 2021 r.), ale oczywiście wzrost ten będzie stopniowy, rozłożony głównie na najbliższych pięć lat (zapada wtedy dwie trzecie długu), w miarę jak starsze serie będą zastępowane nowym długiem o wyższym kuponie. Jednak już w 2022 r. wzrost kosztów obsługi długu będzie wyraźny. Prawie 290 mld zł (26 proc). państwowego długu ma oprocentowanie zmienne, z czego prawie 260 mld zł to zadłużenie krajowe. Musi być oparte na stawkach WIBOR i inflacji, zatem aktualizacja oprocentowania pociągnie za sobą niemałe koszty (około 8 mld zł licząc sam WIBOR). To kolejny element budżetu, którego założenie nie wytrzyma konfrontacji z rzeczywistością. Niemniej, nawet po wzroście kuponów, koszty obsługi pozostaną na kontrolowanym poziomie, poniżej 1,5 proc. PKB. To nie jest powód do zmartwień nikogo poza pracownikami MF.
Na rynkach bazowych rentowności niemieckich dziesięciolatek zabrakło we wtorek mniej niż dwóch punktów, żeby po raz pierwszy od prawie trzech lat znalazła się po dodatniej stronie. Amerykańskie dziesięciolatki maksymalny poziom rentowności osiągnęły w poniedziałek (1,8 proc.; najwyżej od dwóch lat), przez resztę tygodnia ceny rosły, a rentowności spadały, jednak nie na tyle przekonująco, żeby rozstrzygnąć, że po kilku trudnych tygodniach (ceny obligacji spadały ostro od 17-20 grudnia) szykuje się zwrot. Przeciwnie, wygląda to raczej na delikatne cofnięcie, kierowane słowami Jerome Powella, który zapewnił Kongres, że możliwa jest taka normalizacja polityki pieniężnej, która nie stłumi wzrostu gospodarczego (nie zakładałbym się o to przy obecnych poziomach zadłużenia). Rzecz w tym, że jeśli na rynkach bazowych obligacje nadal będą taniały, nasze raczej nie zaczną z tego powodu drożeć. Spread między naszymi i niemieckimi dziesięciolatkami sięga 4 pkt proc. (przed 2021 r. było to zwykle około 1,8 pkt proc.) i tu jest pewne pole do „negocjacji”, ale przy innej postawie krajowych polityków i banku centralnego.
I w tych właśnie okolicznościach rozsypuje się worek z emisjami publicznymi obligacji w Polsce. Kupony kuszą (4, 4,5 pkt ponad WIBOR), kondycja emitentów też. Tylko o reszcie trzeba zapomnieć.
Foto: Inwestycje.pl