Utrzymujący się od początku roku trend boczny w istocie ma na rynkach obligacji nieco odmienny przebieg w różnych krajach. Kolejne szczyty rentowności naszych papierów wypadały coraz niżej, kolejne dołki niemieckich obligacji wypadały coraz wyżej. W efekcie spread skurczył się do 300 pkt. z 450 przed rokiem.
Rynek akcji już od miesięcy dyskontuje nie tylko zakończenie cyklu podwyżek stóp w USA, ale również przejście do fazy luzowania. Być może ze względu na dobre zachowanie rynków akcji na świecie, przedstawiana narracja stała się główną. Ale nie dla banków centralnych. Zarówno Fed jak i EBC podniosły w tym tygodniu stopy procentowe o 25 pkt bazowych i odcięły się od możliwości przeprowadzenia obniżek stóp w niedługim czasie.
Retoryka banków centralnych została wsparta danymi z USA – wzrost PKB był znacznie silniejszy niż sądzono, głosy ekonomistów przewidujących recesję straciły na sile oddziaływania, a na koniec tygodnia okazało się, że nawet w Hiszpanii inflacja nieco w lipcu odbiła (do tej pory Hiszpania była europejskim prymusem w walce z inflacją). W efekcie rentowność obligacji na rynkach bazowych kolejny tydzień zawiodła oczekiwania tych wszystkich, którzy sądzili, że znajdą tu łatwe pieniądze do zarobienia. Ba. Rentowność amerykańskich dziesięciolatek wystrzeliła do 4,04 proc. (przed tygodniem o 20 pkt niżej) i niespodziewanie znalazła się zaskakująco blisko tegorocznych szczytów (4,1 proc.). To w ogóle nie wygląda jak szturm kupujących obligacje w nadziei na rychły wzrost cen (do tej pory zakończenie cyklu podwyżek prawie zawsze przekładało się na wzrost notowań obligacji w terminie 12 miesięcy od ostatniej podwyżki).
Również rentowność niemieckich dziesięciolatek wyprysnęła o 20 pkt bazowych w górę, ale ten wystrzał okazał się tylko iskrą. Nie da się jednak nie zauważyć, że obecna rentowność (2,46 w chwili pisania komentarza) dzieli od marcowego szczytu (i zarazem szczytu całego dwuletniego trendu) 30 punktów bazowych, czyli dwa razy tyle, co od dołka utrzymującej się wciąż konsolidacji.
Za wcześnie, by mówić, że inwestorzy podjęli jakąś kierunkową decyzję. Zmienności nie brakuje, ale wszystkie te nagłe wystrzały i gwałtowne zejścia odbywają się w ramach coraz węższych zakresów, trendu bocznego. Kolejne dołki położone są coraz wyżej, ale to jeszcze niczego nie przesądza.
Natomiast przewlekły trend boczny na rynkach bazowych zbiegł się w czasie z odbiciem na rynkach, które w ub.r. radziły sobie najsłabiej, a nasze obligacje zaliczają się do tego grona. Lipcowy spadek rentowności dziesięciolatek do 5,3 proc. to sukces posiadaczy obligacji, wcześniej wzrost cen trzymała linia 5,7 proc. Ale jednocześnie ten sukces zmienił położenie naszych papierów na europejskiej mapie. Od niemieckich obligacji zaczęło nas dzielić tylko 300 pkt (290 jeśli liczyć niemiecki wystrzał z piątkowego poranka) wobec 450 pkt przed rokiem. Ale też i wobec 180 pkt „zanim to wszystko się zaczęło”, czyli przed pandemią. Coraz wyższy spread wydaje się nie mieć uzasadnienia w kontekście jednoznacznie konserwatywnej polityki pieniężnej prowadzonej przez EBC i podejściu do problemu inflacji ze strony szefa NBP, które może nie jest luźne, ale luzackie na pewno. Ale o tym, które obligacje kupować, a których nie, decyduje rynek, nie jego obserwatorzy.
W tym kontekście odczytajmy komunikaty z rodzimego rynku obligacji korporacyjnych. Emisje Bestu i Dekpolu kierowane do inwestorów indywidualnych zakończyły się redukcjami zapisów. Spodziewamy się, że do końca roku nawet tuzin spółek przeprowadzi podobne emisje.
Foto: wGospodarce.pl //Pixabay