Idziemy na 100 mld zł odsetek

Idziemy na 100 mld zł odsetek

Przy 9 proc. rentowności, zrefinansowanie całego rządowego zadłużenia kosztowałoby 114 mld zł odsetek rocznie. W latach 2018-21 było to 22-26 mld zł. Planowane na 2023 r. dochody budżetowe to 605 mld zł. Jest się czego bać?

Oczywiście do kosztów obsługi zadłużenia przekraczających 100 mld zł, nawet gdyby obecna rentowność naszych obligacji miała utrzymać się powyżej 9 proc., będziemy dochodzić stopniowo. Ale też nie tak znowu wolno. Prawie 28 proc. zadłużenia ma oprocentowanie zmienne, w tym 5 proc. opiera się o inflację, to skok kosztów jest lawinowy i te 5 proc. obligacji może generować ponad 10 proc. kosztów odsetkowych, przynajmniej w przyszłym roku. 22,9 proc. zadłużenia opiera się o stawki referencyjne, więc wzrost kosztów zadłużenia jest tu kwestią zresetowania okresu odsetkowego (zwykle co pół roku). Innymi słowy – winda ruszyła ostro w górę, prawie jedną trzecią drogi z 25 mld zł do 100 mld mamy za sobą. Do tego dochodzi nieco ponad 10 proc. zadłużenia, które w przyszłym roku zapada plus nowy dług, którym trzeba sfinansować bieżący deficyt. Razem daje to połowę drogi. W latach 2024-26 rocznie zapadają nawet większe pakiety obligacji i najpóźniej w 2027 r. koszty obsługi zadłużenia do tych 100 mld zł mogą dobić. Jaką część przychodów będą wówczas stanowić i czy znajdą się chętni do kupowania naszych obligacji, trudno ocenić. W wakacje i Bloomberg i Reuters szacowały liczbę krajów, które mogą zbankrutować na około 30, Polski w tej grupie nie było, ale wspólnym mianownikiem potencjalnych bankrutów był wysoki koszt obsługi odsetek w relacji do dochodów. Poziom rzędu 20-30 proc. gwarantuje miejsce na liście. Z drugiej strony dwie dekady temu nasze obligacje oferowały nawet wyższą rentowność, a trzy dekady temu wychodziliśmy z kryzysu i też udało się ten czas przetrwać.

9 proc. rozlewa się oczywiście po rynku i ma wiele nieprzyjemnych konsekwencji. Pierwsza, odczuwalna jest już przez uczestników funduszy – wyceny obligacji znów spadły, straty funduszy wzrosły, odbicia nie ma. Od kilku dni piszemy o jednym z funduszy, który ma w nazwie „Lokata”, a w miesiąc (!) stracił 27 proc., za sprawą lewarowanej pozycji na naszych skarbówkach. W wakacje ta metoda działała, nasze papiery się umacniały, ale okazało się, że był to tylko przystanek. Gdzie jest zatem koniec trasy? Jak zwykle wiadomo będzie po fakcie. Jeśli wakacyjna korekta miała miejsce w połowie ruchu wzrostowego, idziemy na 11-12 proc. Ale nie musi tak być, to tylko jeden z wariantów. Najczytelniejszym sygnałem odwrócenia trendu byłby wybuch paniki. Na razie o przecenie naszych obligacji informują główne strony światowych agencji finansowych. Kiedy informacja dotrze do głównych wydań wiadomości telewizyjnych, punkt przełomowy będzie blisko.

Inna konsekwencja tej wyprzedaży, to konieczność dostosowania rentowności przez emitentów obligacji korporacyjnych. Fundamentalnie sytuacja emitentów obecnych na Catalyst przedstawia się o wiele lepiej niż sytuacja budżetu, ale korporacje nie mogą wykreować pieniądza z powietrza. Pod tym względem są, jak my wszyscy, zakładnikami rządu. Innymi słowy – jeśli rząd płaci 9 proc., to pozostali muszą zapłacić więcej. Za obligacje, za kredyty (ale nie za lokaty), za każdy dług. Co oczywiście emitentów obligacji też obciąża kosztami, widzieliśmy to już w sprawozdaniach półrocznych i zobaczymy w kolejnych okresach. Póki co, konsekwencji większych nie ma, przynajmniej dla wierzycieli, posiadacze obligacji po prostu biorą więcej za z grubsza to samo ryzyko kredytowe, które kupili. Ale inwestorzy nie powinni pozwalać sobie na beztroskę, lecz uważnie analizować kolejne sprawozdania. Lektura bilansów rzadko wzbudza emocje, ale tym razem może zmienić się w pasjonującą opowieść z dreszczykiem.

Emil Szweda, Obligacje.pl

Foto: Biznesw INTERIA.pl - Interia

Publish the Menu module to "offcanvas" position. Here you can publish other modules as well.
Learn More.