Korekta rentowności na rynkach bazowych i ich jednoczesny wzrost w Polsce, to zła wiadomość dla rodzimego rynku. Z papierów pożądanych w czasie niepewności możemy trafić do koszyka tych, których inwestorzy się pozbywają w czasie niepewności.
W minionym tygodniu rentowność obligacji USA (30-letnie) i niemieckich (10-letnie) wróciła do maksimów z połowy marca i odbiła się od nich, co może sygnalizować, że rynek gotowy jest do większej korekty (odbicia) po rajdzie rentowności (czyli ich wyprzedaży) obserwowanym w USA od sierpnia ub.r. Niemieckie obligacje traciły jednak tylko w lutym i słowo rajd to trochę za dużo, żeby opisać nim wzrost rentowności o 30 pkt bazowych. Polskie papiery zachowały się w ostatnich dniach odwrotnie – nasze papiery traciły na wartości, a rentowności rosły. 15 pkt bazowych wzrostu nie jest oczywiście powodem do paniki, zwłaszcza, że w i w tym przypadku szczyt z początku marca nie został pokonany, niemniej utrata korelacji między tym, co dzieje się na najważniejszych rynkach bazowych jest niepokojąca. Może bowiem oznaczać, że czując okazję do zakupów długu krajów rozwiniętych inwestorzy wycofywali środki z rynków, których za takie nie uważają. W tym niestety także Polski. Możliwe, że był to tylko incydent związany np. z rozliczeniami na koniec kwartału czy miesiąca, ale sytuację powinni uważnie obserwować zwłaszcza uczestnicy funduszy dłużnych, długoterminowych obligacji Polski.
Z ciekawą sytuacją mamy do czynienia w przypadku obligacji oszczędnościowych, indeksowanych inflacją, czyli najpopularniejszych papierów skarbowych adresowanych do inwestorów indywidualnych. W kwietniu w nowy okres odsetkowy wchodzą papiery kupione przed rokiem, tuż przed obniżeniem ich oprocentowania. Papiery czteroletnie w pierwszym roku dawały 2,4 proc. zysku, a w kolejnym roku będzie to inflacja (za luty) plus 1,3 proc., czyli 3,7 proc. W kwietniu ub.r. padł rekord sprzedaży czteroletnich obligacji – inwestorzy kupili papiery za 2,85 mld zł. W maju sprzedaż spadła poniżej 300 mln zł, bo oprocentowanie obniżono do 1,3 proc. w pierwszym roku i 0,75 pkt proc. ponad inflację w kolejnym roku. Tymczasem GUS podał właśnie, że marcowa inflacja wyniosła 3,2 proc. (to wstępny szacunek), zatem ci nieliczni inwestorzy, którzy zdecydowali się na zakup w maju otrzymają za kolejny rok 3,95 proc odsetek – więcej niż ci, którzy kupili obligacje w kwietniu z wyższą marżą.
I jedni i drudzy mogą sobie gratulować decyzji sprzed roku, bo zyskają prawie 4-proc. oprocentowanie środków, co znacznie przybliży ich do celu jakim jest ochrona oszczędności przed inflacją. W dobie zerowego oprocentowania depozytów bankowych, wynik może budzić zazdrość nawet inwestorów operujących na rynku obligacji korporacyjnych. Przy obecnych stawkach WIBOR 3,7-3,9 proc. odsetek płacą firmy jak znane z publicznych emisji takie jak Kruk czy Echo.
Obligacje korporacyjne chwilowo korzystają – na całym świecie – na wzroście rentowności (spadku cen) obligacji skarbowych, ponieważ inwestorzy wciąż cenią ich rentowność i krótkie terminy wykupu, jednak spadek spreadów między papierami skarbowymi i firm nie może być trwałą tendencją. Oczekiwana korekta rentowności papierów skarbowych może być dobrym okresem na przemodelowanie swoich portfeli i przygotowanie ich na skutki rosnącej inflacji. W negatywnym scenariuszu (wzrostu inflacji po stłumieniu pandemii) mogą to być ostatnie tygodnie na dokonanie takiej korekty przy relatywnie korzystnych cenach.
Emil Szweda, Obligacje.pl