Rentowność naszych dziesięciolatek wystrzeliła do najwyższego poziomu od 4 stycznia, a niemieckie wyrównały szczyt trzyletniego trendu. Orzeczenie rzecznika TSUE nie wpłynęło na notowania obligacji banków ani tym bardziej listów zastawnych. Ale tych czarnych chmur zebrało się trochę za dużo.
Inwestorzy wybijają sobie z głowy pivot banków centralnych i oczekiwania na pierwsze obniżki stóp jeszcze w tym roku. Najpierw dane z rynku pracy, a później o inflacji konsumentów i producentów w USA zaskoczyły tych, którzy liczyli na szybki spadek wskaźników inflacji, co z kolei miałoby umożliwić Fed, a później EBC cięcia stóp. Póki co, te nadzieje są odkładane, a rynki przyzwyczajają się do myśli, że w tym roku do obniżek nie dojdzie. Stąd właśnie korekta na rynkach obligacji. Znacząca o tyle, że amerykańskie i niemieckie dziesięciolatki w całości wymazały wzrost cen (spadek rentowności) z początku roku, natomiast rentowność polskich dziesięciolatek sięga 6,45 proc. i jest najwyższa od 4 stycznia. W przypadku niemieckich papierów taki wzrost oznaczał przy okazji wyrównanie szczytu całego trendu (2,56 proc.), przy czym dość szybko doszło do korekty o 10 pkt bazowych. To taki mały sygnał od popytowej strony – może pivotu nie będzie, ale sytuacja nie jest przecież gorsza niż w grudniu czy jesienią (poprzedni szczyt rentowności mniej więcej na tym samym poziomie).
U nas do obaw o inflację dołączyły inne. Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że banki nie mają prawa naliczać odsetek od wykorzystanego kapitału w sprawach frankowych. Co oznacza, że przez piętnaście lat banki udzielały darmowych kredytów, co musi przełożyć się na potężne straty (jeśli masz kredyt w CHF wstrzymaj się z zakupem szampana; korzyść z nienaliczonych odsetek można przecież opodatkować). Czy na tyle, by stworzyć ryzyko systemowe? Raczej nie, sądząc po reakcji inwestorów giełdowych. Z reakcji Catalyst nie można wysnuć żadnych wniosków, bo tej reakcji po prostu nie było
– rynek jest płytki, a nominały obligacji banków zbyt wysokie (zazwyczaj 500 tys. zł), żeby do głosu doszły emocje.
W kontekście decyzji TSUE warto też zwrócić uwagę na decyzję KNF, która nakazała Pekao Bankowi Hipotecznemu opracowanie planu naprawy. Mówimy o banku hipotecznym – najbezpieczniejszej z instytucji finansowej, której podstawowym zadaniem jest pozyskiwanie refinansowania pod wyselekcjonowane, zdrowe portfele pracujących kredytów hipotecznych udzielonych wcześniej przez bank matkę. Jednak Pekao BH przyniósł stratę już w I półroczu, o czym zdecydowały odpisy na utratę wartości kredytów, a uzasadnieniem odpisów miały być podwyżki stóp dokonane przez RPP, które miały przełożyć się na niższe strumienie spłat. W drugim półroczu sytuacja uległa pogorszeniu – klienci mogli skorzystać z wakacji kredytowych, czyli zamrozić spłatę czterech z pięciu rat. W dodatku Pekao BH jako jedyny bank hipoteczny w Polsce (a jest ich pięć) posiada na książce kredyty we frankach, przy czym decyzja KNF zapadła przed orzeczeniem TSUE.
Jeśli dodamy te elementy do siebie, to okaże się, że wyniki banków są najmniejszym z problemów. Przy niepewności co do jakości portfela kredytów hipotecznych (mocną stroną są wciąż zabezpieczenia samych kredytów, nieruchomości nie tanieją) trudno liczyć na kolejne emisje, zwłaszcza, że nabywcy listów zastawnych (fundusze), mają za sobą dopiero pierwszy miesiąc pozyskiwania aktywów (pomogła poprawa notowań obligacji skarbowych, ale nie wiadomo, czy była trwała, skoro pivotu nie będzie). Wakacje kredytowe utrudniają ocenę rzeczywistej kondycji kredytobiorców, ale też i rynku nieruchomości (bo brak wymuszonych wyprzedaży przekredytowanych aktywów). Trudno oprzeć się wrażeniu, że żaden problem nie jest rozwiązywany, a jedynie przesuwany w przyszłość, w której „ma być lepiej”. Przesunięte w czasie ryzyko jednak nie znika, a raczej kumuluje się z innymi.
Foto: Puls Biznesu