Wygląda na to, że inwestorzy na rynku obligacji nie martwią się już o inflację, ale o podaż nowego długu ze strony rządów, o czym zresztą ostrzegaliśmy przez ostatnich kilka lat. Mimo zatrzymania cyklu podwyżek przez Fed, rentowności wzrosły do nowych szczytów w obecnym trendzie.
Sytuacja może okazać się bardzo nieprzyjemna, ponieważ nowe szczyty rentowności obligacji dziesięcio- (4,51 proc.) i trzydziestoletnich (4,59 proc.), oznaczają wybicie z prawie rocznej konsolidacji (poprzednie szczyty osiągnięto w październiku ub.r.). Gdyby do cen obligacji zastosować te same zasady analizy technicznej, co do innych aktywów, takich jak akcje czy surowce, mogłoby się okazać, że rynek zrobił roczny przystanek mniej więcej w połowie drogi. Problem w tym, że już obecny koszt odsetkowy jest na dłuższą metę nie do udźwignięcia – przy 5 bln USD wpływów podatkowych, koszty odsetkowe sięgają blisko 1 bln USD. Ich dalszy wzrost to praktycznie katastrofa. Niemniej, rentowności rosną.
Wzrost rentowności w USA pociągnął za sobą wzrost rentowności na innych rynkach, w tym – ważnym dla nas – rynku niemieckim, gdzie dziesięciolatki także odznaczyły nowy szczyt trendu, przy czym tu poprzedni rekord padł w sierpniu, październikowy szczyt został pobity już kilka razy. Sytuacja niemieckiego budżetu – mimo sygnalizowanej przez kolejne wskaźniki recesji – jest jednak znacznie lepsza niż w USA, więc spread między amerykańskimi i niemieckimi obligacjami może rosnąć, choć rzecz jasna przedłużenie bessy na rynku obligacji w USA nie jest dobrą wiadomością dla nikogo (może poza grupą inwestorów, którzy grają na spadek cen). W tym także dla nas.
Nasze dziesięciolatki nieznacznie umocniły się po wrześniowej obniżce stóp, ale teraz cały ten wzrost oddały, rentowności zameldowały się na poziomie 5,8 proc., to jest poziom najwyższy od miesiąca. Ale nawet ten skromny wzrost rentowności może mieć swoje konsekwencje – spadek rentowności trwał od prawie roku i napędzał wyniki funduszy dłużnych, ale wkrótce efekt bazy przestanie być widoczny i najdalej w styczniu stopy zwrotu funduszy przestaną błyszczeć. Być może wcześniej, jeśli przecena na bazowych rynkach obligacji się rozpędzi i pociągnie za sobą także nasze papiery. Warto więc o tym pamiętać – średnie stopy zwrotu funduszy dłużnych mogą niebawem wejść na dwucyfrowe wartości (fundusze obligacji długoterminowych już ten pułap przekroczyły), ale będzie to efektem zbyt mocnego tąpnięcia cenowego przed rokiem, podczas gdy wyzwania stojące przed Ministerstwem Finansów, występującym tu w roli emitenta, pozostaną nawet większe niż przed rokiem.
Warto pamiętać, że plan sfinansowania przyszłorocznego budżetu opiera się m.in. na emisjach dla inwestorów zagranicznych. Sęk w tym, że trzeba im zaoferować premię, nawet gdyby MF miał oferować papiery nominowane w dolarach, euro lub w innych walutach, w których koszty odsetkowe są niższe. A ta premia przełoży się też na notowania obligacji w rodzimej walucie. Wygląda na to, że wzrost rentowności jest kwestią czasu, bo nie widać na horyzoncie powodów do zmiany trendu. Jeśli już, to możliwe jest jego przyspieszenie (nikt nie chce mieć obligacji, których notowania spadają).
Z lepszych wiadomości – powoli kończy się okres publikacji raportów półrocznych, co otwiera emitentom drogę do nowych emisji, w tym także publicznych. Okazji by ulokować środki inaczej niż w obligacjach skarbowych nie powinno zabraknąć. Cavatina zamknęła bez problemów emisję na 50 mln zł potwierdzając tym samym dobrą chłonność rynku po stronie nabywców indywidualnych.
Foto: Puls Biznesu //